My przedwczoraj mieliśmy służbowy wyjazd - kilkaset km. Eśka została sama w domu i pech chciał, że "nie mogliśmy" wrócic do domu. Na głównej drodze potężny korek - bo zdarzył sie karambol i droga zablokowana. Pojechaliśmy objazdami... a tam tez wypadek. Potem jeszcze kilka korków... masakra. Wróciliśmy do domu po prawie 17 godzinach nieobecności. Nawet nie mieliśmy kogo poprosić by zajrzał do Esi bo dzieciaki na wyjeździe, a znajomi nie maja kluczy do naszego domu. Nie przejmowałam się tym, że może nasiusiać czy qoopke na dywanie zrobić bo to da się sprzątnąć - bałam się, że może zacząć panikować i co głupiego zrobić. Okazało się że niunia nic absolutnie nie nabroiła, natomiast takiego wybuchu radości na nasz widok jeszcze u niej nigdy nie widziałam. Dosłownie latała w powietrzu i kwiczała jak małe prosię





