Mateusz_:) Harley generalnie był super grzeczny wobec weterynarzy z zaprzyjaźnionej kliniki, do czasu...

Niestety przy czipowaniu była bardzo nerwowa atmosfera w klinice, co udzieliło się wetce, i w atmosferze wszechobecnego pośpiechu została ona ugryziona. Dwa razy. Nie na żarty.
Generalnie sytuacja była nieprzyjemna, bo mocno Harrego socjalizujemy (z ludźmi, psami, kotami a nawet końmi) a tu bach! Tyle roboty na nic. Oczywiście pani weterynarz zrobiła mi wykład na temat zachowania się mojego szczeniaka, że jest niedopuszczalne, karygodne etc etc. Więc odpowiedziałam jej grzecznie, co myślę o takim pośpiechu i naciskach,
zwłaszcza zdenerwowanego i pewnie przestraszonego szczeniaka. I czego to jest oznaką, a jest oznaką niekompetencji i prawdopodobnie właśnie zmarnowała miesiąc mojej ciężkiej pracy.
Na szczęście doszłyśmy do porozumienia i przy następnych wizytach, poświęcała nam sporo uwagi. Kolejne szczepienia, a także konsultacja kulawizny, jak i w dwie wizyty widmo (bez powodu, ot spacerem do kliniki i macanie w ramach "naprawiania relacji") rozwiązały sprawę. Nawet jak wypadła nam nieplanowana wizyta u weterynarza podczas pobytu nad morzem (złapał kleszcza pomimo zakroplenia) dał się spokojnie zbadać, wyjąć sobie intruza z ucha oraz ponownie zakroplić. Zachwycony nie był (patrz. ogon) ale zachowywał się jak na "szczeniaka na medal" przystało :)
Zresztą z samochodem było podobnie. Teraz się zakumplowali i polubili, choć początki były baardzo trudne. Cóż, widać taki urok Appenzellerów
