Jakoś tak nudno i cicho ostatnio w tym dziale. Marta z Boryskiem poinformowali, że zmieścili się razem w kuchni i od tamtej pory cisza (mam nadzieję, że w kuchni nie utknęli na dobre

). Olki od Bena też woli przez co-niektórych w ukryciu łapy wycierać. O wieściach o Brusie od Iwonki nie wspomnę. No cóż... Szkoda. A tak bym chciała wiosenne zdjęcia "forumowych sierotek" pooglądać.
Za to my się troszkę odgrzebiemy i sumiennie zdamy relację, co tam u nas słychać. Tylko uprzedzam lojalnie - mimo najszczerszych chęci i nieustających prób okiełznania potoku słów - zawsze mi jakoś tak obszeeeernie wychodzi to pisanie. To jakąś kawę sobie zróbcie, czy coś...
Pamiętacie moją "bidę"?:

Moja "bida" teraz wygląda tak:
Obrazek został zmniejszony.
Obrazek został zmniejszony.TARZAN I JANE Z Redim ciągle jesteśmy na etapie poznawania się wzajemnie. Jest psem, który prawdopodobnie nigdy nie miał kontaktu z człowiekiem. Oczywiście nie mówię tu o kontakcie typu: przegonić, pogrozić, wlać, dać michę, jak ucieknie-zaciągnąć spowrotem, koniec kontaktu. Mówię przede wszystkim o dotyku, o kontakcie wzrokowym, o mówieniu do psa, o miziankach. Redi tego nie zna. Jest jak pies z buszu, taki Tarzan zwyczajnie.
Kłopot jest z dotykiem. Co prawda Redi powarkuje także w stanach błogiej rozkoszy (jak kot

), ale akurat nie o to chodzi. Dotyk człowieka w ogóle mu się źle kojarzy, szczególnie taki, który ma coś wyegzekwować. Nie zawsze jednak da radę namówić go, by zrobił coś z własnej woli. Czyli: próba położenia psa (bo np. trzeba przyciąć pazury), próba przesunięcia - odepchnięcia (bo np. zatarasował drzwi) próba wsadzenia do samochodu, próba przytrzymania (bo np. trzeba podać tabletkę). Nie mówię tu o każdym dotyku, tylko o takim, który w pewien sposób krępuje jego ruchy, czasem ubezwłasnowolnia. Spina się cały, warczy, czasem próbuje kłapnąć zębami. Widać po oczach, że nie ma zamiaru atakować, tylko po prostu się boi. Czasem bywa "niefajnie", kiedy bezwiednie głaskanie Rediego przez dzieci przechodzi w "uścisko-przytulańce". Ostatnio tak obwarczał Hanię. Kiedy Marcin próbował go od niej odsunąć - już całkiem pogorszył sprawę

Z czasem i z tym się uporamy. Już idzie nam coraz lepiej.
Postępy widać ogromne. Ale i ogromu pracy to wymaga. Możemy się pochwalić, że od ponad tygodnia ani razu nie zaciął się i nie próbował uciec przy wchodzeniu do domu

A potrafiliśmy na schodach siedzieć dłuższą chwilę, czasem nawet kilka minut, a pies stał "na wstecznym" jak sparaliżowany i kombinował jak wyswobodzić się z obroży i dać chodu. Teraz pierwszy pędzi po schodach i czeka przy drzwiach, żeby nas przepuścić przodem.
W domu mu się podoba i zachowuje się rewelacyjnie. Teraz mu się podoba, bo życie w domu jest/było mu zupełnie obce. Wszystko mu trzeba było pokazać. Pierwszą JANE Tarzana została Elza

i zrobiła naprawdę ogromną robotę. Mi przypadła rola JANE II i głównie szlifowanie i utrwalanie tego, czego nauczyła go Ela. Nie załatwia się, nie gryzie niczego, już wie, że w lustrze jest jego odbicie, więc nie musi szczekać i atakować dziada, którego widzi, że na stół nie można sobie hopsnąć ot tak sobie i poczęstować się śniadankiem, że kosz na śmieci jest fe, a pańcia na pewno da jeść i nie trzeba z niego obierek wykradać, że otwarte drzwi wejściowe nie oznaczają, że trzeba uciekać... I coś, co jest dla mnie czystą abstrakcją - nie wie, do czego służy sofa

No tego, to ja jeszcze nie widziałam. Tak prawdę mówiąc, swoje legowisko też traktuje jak statek kosmiczny. Z perspektywy życia spędzonego w kojcu lub na gigancie - goła podłoga jest dla niego widocznie szczytem luksusu...
SZCZON CZY STARY WYGARedi często zachowuje się jak taki głupolek śmieszny. Przy głaskaniu od razu wywala się do góry kołami. Jak mu szykuję jeść, to zaczyna tańczyć na siedząco po całej kuchni i poszczekiwać. Najgorzej jak zobaczy innego psa - jest pisk, skomlenie, rwanie na oślep w kierunku wypatrzonego czworonoga. Szczególnie euforii dostaje jak widzi zabawki. Czasem mu się zdarza, że sobie jakąś ze skrzyni wyciągnie. A w ogóle "the best" to jest kaczuszka

Ja wymiękam totalnie. Nie da się opisać słowami tego szaleństwa.
Obrazek został zmniejszony.
Obrazek został zmniejszony.
Obrazek został zmniejszony.
Obrazek został zmniejszony.Taki wariat trochę

Jednak ponad wszelką wątpliwość pies ma 3 lata, a szczonem jest co najwyżej w aspekcie społeczno-psychicznym.
CAŁA PRAWDA O PSIE STRÓŻUJĄCYMJa się wcale nie dziwię, że on się nie sprawdził jako pies pilnujący posesji. Tak sobie myślę, że z niego taki pies stróżujący, jak ze mnie baletnica

Chociaż - może się mylę?:
kategoria:
pies stróżujący piekarnik
Obrazek został zmniejszony.kategoria:
pies stróżujący przy grilu
Obrazek został zmniejszony.Więcej kategorii nie odnotowano
UCIEKINIERRedi doskonale wie, czego chce. Wyegzekwować od niego to, na co on akurat nie ma ochoty, wymaga nie lada cierpliwości i ... siły najzwyczajniej, bo jak się zaprze, to kaplica. Szczególnie na zewnątrz powraca ten problem. Np. "siad" - w domu na zawołanie, nawet 15 razy pod rząd, na dworze absolutnie odpada. Jak mu pod sklepem kazałam zrobić "siad" to skończyliśmy na przepychankach i pomaganiu sobie kolanem, żeby dupsko posadził. Fakt - jak w końcu posadził (i było moje sapiąco-dyszące: "dobry pies")- to siedział, aż wróciłam. A mięśnie skubany ma
Inna sytuacja: ponieważ była brzydka pogoda, dobrze sobie zrobiłam i postanowiłam, że autem pojedziemy do pracy. Jazda z Redim wygląda tak: Redi w bagażniku (samochód kombi - żeby nie było, a jak kogoś i tak bulwersuje - trudno - ja mam dwa foteliki dziecięce i dwie możliwości - albo pies w bagażniku, albo dzieci

), otwieram bagażnik - zanim otworzę do końca klapę, mówię: "Redi, czekaj" - i Redi czeka. Pomijam zupełnie, że przez pierwszy tydzień do samochodu nie chciał w ogóle wejść - my próbowaliśmy za wszelką cenę go wsadzić, on próbował za wszelką cenę się bronić warcząc i kłapiąc zębami. A dziś? Dziś normalnie pasażer miesiąca

Wracając do meritum - czy wy wiecie, że ten jedyny raz! nie powiedziałam "Redi, czekaj" i skubaniec spierniczył jak poparzony - poszedł na oślep przez ulicę, nie patrzył na nic. Ja za nim. Torebki, smycze, laptopy, buciki eleganckie, deszcz pada (nie mam pojęcia, co się stało z parasolką)... Gnam lekkim porannym galopkiem. W duchu klnę. Do skurczybyka drę się: "Redi, Redi..." A Redi? Normalnie "abonent poza zasięgiem sieci". Jeszcze bardziej wściekła i zmoknięta lecę dalej. Po 300 metrach uświadamiam sobie, że nie mam pojęcia, czy zamknęłam auto. Zamknęłam na klucz to pół biedy, nieważne - ale czy ja w ogóle zamknęłam klapę od bagażnika? Nieważne!!! Dorwać berneńczyka - bezcenne.
I nagle jakby wszystko się działo w zwolnionych tempie: on wyhamowuje... wbija nos w ziemię... ogon zadarty do góry... nerwowe ruchy... robi kółko w lewo... dwa w prawo... mózg pracuje błyskawicznie - qupa! Mam cię! Ostatkiem sił lecę - jeszcze daję radę wykombinować, że po lekkim łuku będzie rozsądniej, żeby zajść go od tyłu, z zaskoczenia. Uuufffff, udało się

I biegiem do pracy...
ODWETTak dalej być nie może! Postanowiłam, że się za niego wezmę. Ćwiczymy intensywnie od kilku dni. Ciężko jednak było, bo Redi na dworze totalnie "głuchnie", nie zwraca na nas uwagi. Albo zwraca ewentualnie póki czegoś nie wyniucha, albo nie zobaczy innego psa
No to jedziemy ze smaczkami. Kilka rodzajów w kieszeni i ruszamy do boju. Smaczki jednak są beee. Następny spacer z parówką - parówka w domu, jako opakowanie do witaminek - miooodzio, na spacerze - beee
O nie, nie poddam się. A swoją drogą ciekawe, że taki łakomczuch, a na dworze nic nie zje (no może za wyjątkiem steka z grila 2 tygodnie temu, którym się sam poczęstował

).
W przypływie desperacji postanawiam się zemścić

Biorę go na łąkę. Musztruję po drodze wszystkimi komendami. Na łące oceniam sytuację - nie ma nikogo w zasięgu wzroku - ani ludzia, ani psiaka żadnego przede wszystkim. Kiedy Redi zajęty jest niuchaniem w trawie - delikatnie, po cichutku odpinam smycz i ... uciekam.
Trochę brutalnie, ale na moje dzieciaki to zawsze działa - szczególnie w supermarkecie. Tzn. na Konrada zawsze, na Hanię różnie - jeśli w sklepie jest radio - to nie mamy szans. Hania po rozejrzeniu się dookoła i stwierdzeniu naszej nieobecności - zaczyna tańczyć

Ona w ogóle tańczy wszędzie i przy każdej nadarzającej się okazji. Zazwyczaj po 5-10 minutach Marcin nie wytrzymuje, odpuszcza i wyłania się zza regału sklepowego, by ruszyć na ratunek "przerażonej" po stracie rodziców córci. Sądząc po minie - bardziej on wygląda na tego, co się zgubił, a nie ona. Ja tam zawsze się zastanawiam, ile ona by tak wytrzymała?
Ach te moje dygresje

Zaczynam uciekać. Pies totalnie zdezorientowany pędem za mną. Spokojnie mnie wyprzedza jak gdyby nigdy nic. Ja w tył zwrot - i znowu uciekam. Biegnę jakieś 50m - pies biegnie przy mnie... Z ręką na sercu - jak wredna zołza zrobiłam tak 7 razy. Widok był przekomiczny: "piękna trzydziestoletnia" pędząca po łące

Zasapałam się strasznie. W końcu zaczął warczeć i szczekać, ale ogon pokornie merdał. Wyściskałam go, pochwaliłam jak należy, a korzystając z okazji, że znalazł się w zasięgu sieci, mówię: "Fajnie ci teraz? Fajnie? To uważaj, bo jak mnie nie będziesz pilnował, to ci ucieknę!" Później już tylko sporadycznie rzucałam się do ucieczki, głównie w ramach profilaktyki. Do tego kilkukrotne komendy "Redi, do mnie".
Dziś po tych kilku dniach niejeden właściciel psa może pozazdrościć nam spacerów

Redi trzyma się w bezpiecznej odległości kilku metrów ode mnie i to on sprawdza, czy ciągle jestem, w którą stronę idę, czy nie oddalił się za bardzo. Zawołany - przychodzi. Gdy stanę i stoję dłuższą chwilę - podbiega i siada przy nodze. Zdarza mu się jeszcze czasami "tracić zasięg" - już wtedy nie uciekam - odwracam się w przeciwnym kierunku do niego i jeśli nadal nie ma reakcji - robię kilka kroków. Natychmiast jest przy mnie. Na razie jednak nie wystawiam go na pokuszenie. Spróbuję za kilka dni spuścić go na innym terenie. Wczoraj próbę generalną przeszedł wzorowo - zobaczył innego psa, a był dość daleko ode mnie. Redi zaczął popiskiwać, przyjął charakterystyczną pozycję dla siebie - łeb wysoko, uszy podniesione, klata do przodu. Już sobie pomyślałam, że za chwilę znowu sobie pogalopuję. Odwrócił się do mnie - wołam go do siebie. Zawahał się. Po czym rzucił się pędem...
...Do mnie
Chciałabym wam jeszcze naprawdę mnóstwo rzeczy opisać. Ale może innym razem, żeby za bardzo was nie zanudzać, bo tradycyjnie przegięłam z ilością
Na koniec moje ulubione:
wieczorne amanty dwa
Obrazek został zmniejszony.Pozdrawiam