Ja na problem agresji patrzę trochę inaczej z racji mojego wiejskiego pochodzenia i wychowania w przekonaniu, że pies to stróż i ma być groźny. Przekonania z czasem mi się zmieniły

ale.... nasz dalmatyńczyk Pirus, który na wiosnę jako staruszek przekroczył Tęczowy most był takim typowym stróżem posesji. Atakował każdego, kto zbliżył się do płotu. Wystawiał pysk na zewnątrz, między szczeblami ogrodzenia i kłapał zębami. Gdy poznałam mojego obecnego męża Pirus miał 5 lat i rządził w domu. Gdy jadł (z miski czy kość) trzeba było go omijać szerokim łukiem bo warczał, targanie za uszy w zabawie czy bliskie przytulanie jego głowy mogło się zakończyć tylko pogryzieniem. Jak ukradł jakieś jedzenie to nie szło go już odzyskać - warczał, groził pogryzieniem. Jak się rozsiadł nieproszony na fotelu to trzeba było cały mebel przewrócić do góry nogami żeby go wywalić i za tymże meblem się schować przed jego warkotem. Weterynarz (o behawioryście wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy...) powiedział mężowi, ze dalmatyńczyki dzielą się na dwa typy: flegmatyczne i łagodne, albo dominujące z "ADHD" - Pirus to właśnie ten drugi typ. Gdy mąż go kupował jako szczeniaka to hodowca, a może "hodowca" - tego nie wiem, nic nie mówił ani o socjalizacji ani o szkoleniu...Cala opieka nad psem to było karmienie, zabawy i konieczne wizyty u weta. Może to trochę jak z wychowywaniem dzieci? - kiedyś piły mleko prosto od krowy i rosły zdrowo a teraz muszą koniecznie jeść Danonki bo inaczej dziury w kościach

.
Ja się z Pirusem oswajałam przez miesiąc - poszłoby szybciej ale za bardzo się bałam. To ja się dostosowałam do jego zasad, nie on do moich. I w zasadzie do końca żyło nam się przyjaźnie. Raz tylko mnie złapał za rękę, ale to z mojej winy - bolały go chyba zęby a ja w zabawie za mocno mu wytarmosiłam pyszczysko. Warknął ostrzegawczo i chwycił moją dłoń - ale nie ugryzł. Gdy miał 10 lat urodziła się Ada, wnuczka męża. Nigdy nie doszło do ataku czy pogryzienia bo profilaktycznie pilnowaliśmy małej, ale nawet gdy parę razy nam się wymknęła to i tak Pirus wobec niej agresji nie przejawiał. Traktował ja raczej obojętnie, jak mu nie wchodziła w drogę. Za to obce dzieci by zeżarł gdyby nie płot

.
Jak miał 6 lat to przygarnęliśmy 4 miesięczną wyżlicę. Pirus na powitanie chciał ją ... zagryźć. Przy naszej interwencji skończyło sie draśnięciem. Ale przez następne parę dni uczyliśmy dalamtyna, że Negry nie wolno gryźć. Negra sie podporządkowała i potem psy były nierozłączne, aczkolwiek Pirus nigdy "wylewny w uczuciach" do suni ie był. Po 4 latach Negrę (wypadek) zastąpiła 8-letnia Rawka ze schronu. To było z dnia na dzień. Krótka walka, rozdzieliłam psy i potem zawieszenie broni. Eśkę traktował jak dziadek wnuczkę

- do czasu pierwszej cieczki...
Mąż spędził z nim 12 lat, ja 7. Przez ostatni miesiąc codziennie zmieniałam mu pampersy (tylne łapy nie funkcjonowały) i myłam jak się zabrudził przy kooopkach. Kilka nocy przespałam z nim na dywanie bo chciał być blisko nas, a do łóżka nie chcieliśmy go brać, bo.... robił pod siebie. Kładł mi łeb na ramieniu, przytulałam go i przestawał "pyskować". Żeby nie zostawiać go samego, od kilku lat nie jeździliśmy na wakacje, a wszelkie wyjazdy z domu były na maksymalnie 1,5 dnia. Do głowy nam nie przyszło by go oddawać. po prostu zaakceptowaliśmy fakt, że on taki jest...