Ech wczorajszy dzień spędziliśmy w klinice weterynaryjnej. Powód kleszcze. A zaczynając od początku to jakieś 3 tygodnie temu, dwa dni przed tym jak zakropliłam Bono Advantixem zdążyły zaatakować go 4 kleszcze. Usunęłam je właściwie i niczym się nie martwiła, bo przecież w ubiegłym roku Bono też łapał masę kleszcze i wszystko było ok. Ale niestety nie tym razem... Codziennie przeglądałam go dokładnie i dzięki temu kilka dni po inwazji dostrzegłam rumień- taki typowy jak spotyka się przy boreliozie. Wystraszona pojechałam do weterynarza, ale pani doktor potraktowała mnie jak przewrażliwioną wariatkę. Uspokajała, że borelioza niezwykle rzadko występuje u psów, i jeżeli mam sie już martwić to raczej babesziozą. Kazała mi obserwować psa i na tym sie skończyło. Wyszłam z gabinetu trochę wkurzona ale pomyślałam, że może jest w tym trochę racji, bo faktycznie kleszcze są postrachem i można to powiedzieć chorobą zawodową u biologów pracujących na co dzień w terenie. Ale intuicja mnie nie myliła, niestety...
Wróciłam wczoraj z Instytutu do domku, a tu co? Po otwarciu nikt mnie nie wita, nie widzę merdającego ogonka i psa skaczącego pod sufit ze szczęścia. Widzę Bono leżącego na podłodze i patrzącego na mnie w jakiś mglisty sposób. Od razu wiedziałam, że coś jest nie tak. Zmierzyłam mu temperaturę 39,5 stopnia. Pies do auta i jedziemy do kliniki w Poznaniu. Przez korki trafiłam tam dopiero po godzinie. Temperatura wzrosła mu do 40 stopni. Tym razem trafiłam na innego lekarza. No i co? DEJA VU!!! Ta sama gadka. Ale nie popuściłam, bo znam mojego psa i widzę, że ewidentnie coś mu jest. Małemu pobrano krew na standardowe badania i obcięto pazura by pobrać krew na wymaz na babeszję. Bono był tak osłabiony, że poddawał się wszystkiemu. Ja gryzłam wargi by się nie rozwyć kiedy obcinano mu pazura! Wyniki krwi słabe, więc podano mu glukozę i kroplówkę. Po godzinie przychodzi lekarz. I od razu wiedzę, że coś znalazł w tym wymazie- babeszję. Już gadka się zmienia. Teraz nie traktuje mnie jak przewrażliwionej Panci. A ja mam chęć powiedzieć "a nie mówiłam"! Finalnie Bono dostał lek na babeszję (jednorazowy zastrzyk), a do domu antybiotyki na boreliozę (80 tabletek na 10 dni) i kroplówkę nawadniającą, oczywiście nie ma mowy o pracy- koniecznie muszę go obserwować.. Po pięciogodzinnej wizycie w klinice wróciliśmy do domku. Niestety dzisiejsza noc nie minęła mi spokojnie. Obudziłam się o 1:00. Patrzę, Bono znów jest taki rozmemłany. Temperatura 39,5. Decyzja-pyralgina. I czekanie... do 3:30 temperatura zwiększyła się do 40 stopni, później zaczęła spadać dopiero ok 7 spadła do 38. Bno dostał 4 tabletki antybiotyku, a o 8 podłączyłam małemu kroplówkę. I czekam... kap kap...kap kap... senność mnie dopada, więc chyba zaczynam pisać głupoty. Aktualnie u mnie jest godz. 11. Obstawiam, że jeszcze godzinka minie zanim wszystko się wykapie, w końcu 500ml to dość sporo. Bono po nieprzespanej nocy śpi i pozwala spokojnie lecieć nawadniającemu płynowi. Jak dobrze, gdybym miała z nim jeszcze walczyć by leżał spokojnie chyba bym padła jak mucha

ok czekam dalej...