Bisz miał na prawym uchu krwiaka w rozmiarze XL. Wydawało mi się, że to od uderzenia. Zostaliśmy napadnięci przez psa , pt: „nie-cierpię-innych-psów-a-tego-tricolora-to-już-w-ogóle”, wypuszczonego luzem z bloku (pozwólcie, że nie skomentuję poziomu umysłowego właścicieli ani im podobnych). Bisiek nie pojmuje jak inny pies może rzucać się z zębami, nacierać, etc. Już raz go broniłam, ale przed innym przedstawicielem psiego gatunku. Moje cielątko się hm… przestraszyło , odskoczyło i walnęło właśnie prawą stroną głowy w zaparkowany samochód. Ale ten krwiak wg. weterynarza to efekt stanu zapalnego uszu :/ Powiedziałam, żeby pobrać do badania wszystko co wet uzna za konieczne. Przypuszczam (oczywiście to moje domysły), że mógł odezwać się cholerny gronkowiec

Musimy jednak poczekać na wyniki.
Krwiaka można ściągać, ale z tego co się orientuję, to namiętnie powraca i trzeba tę czynność powtarzać nawet kilkakrotnie. I tu pojawia się problem, bo jeśli mowa o uszach to Biszkopt zmienia się w siódme wcielenie Belzebuba. Da sobie zrobić zastrzyk, pobrać krew, zmierzyć temperaturę, a uszy stanowią strefę świętą, bardziej niż ogon. Dlatego, żeby oszczędzić wielkiego stresu, zarówno psu jak i sobie oraz potencjalnie nieprzewidzianych zdarzeń w stylu: Bisz się zrywa i igła ląduję nie w krwiaku a w oku (ach, ta wyobraźnia), zdecydowałam, że może lepiej będzie pozbyć się tego dziadostwa raz a dobrze…
Czasami ogarnia mnie uczucie, że jestem najgorszą Biszo-opiekunką na świecie

bo albo ciąży nade mną jakieś fatum i ściągam na psa różne pierdziulstwa (to jest najbardziej prawdopodobne), albo nie wiem co.
I tak cyklicznie co pół roku COŚ musi zakłócić stan weterynaryjnego uśpienia. Więc można się spodziewać, że za kolejne sześć miesięcy COŚ się znowu wydarzy. Stawiam na ogon. Albo łapę. Wiosna. Czas na czarny humor.
Kasiu, gdzie Ty pracujesz?

Przynajmniej wesoło
