Dzisiaj za to słoneczko pięknie zaświeciło
więc pańcia wzięła mnie nareszcie na koniowy spacerek
pomykaliśmy po górkach..
Wypatrzyłem wprawdzie sarenki, ale byłem grzeczny i ich nie pogoniłem..
Po prostu było prześlicznie...
Potem wjechaliśmy "na suchego przestwór oceanu..."
Pańcię się głupoty trzymały i próbowała swoim zwyczajem zrobić zdjęcie w galopie, przy czym przestawiała jeszcze parametry aparatu, więc - efekt łatwy do przewidzenia - nie zdażyła się zabrać z Fatrą jak ta niespodziewanie zmieniła asymetrię biegu... uuuu bolało....tym bardziej, że roślinożerna po 30 - sekundowym postoju, gdy pańcia się gramoliła, postanowiła poudawać araba i z odstawionym ogonem popędziła do stajni wrrr.... Oto ostatnia przedupadowa fota..
potem, po kilometrowym joggingu po pagórkach , celem pojmania uciekinierki, było już spokojnie...
i romantycznie..
Nie umiem jeszcze zrobić zdjęcia, bo mam paluchy za grube, więc pańcia sama musiała sobie poradzić...
Wróciliśmy do stajni a Fatra poszła na pastwisko opalać się w słoneczku
jak i reszta koniowatych..
A ja upchnąłem się jakoś w bagażniku (auto czyste i ponoć nie mozna brudzic w środku wrrr)
