U doktora, powiadasz..., hmmm, u doktora było tak:
Na widok strzykawki Kudłaty jak zwykle zbladł. Mnie tam zastrzyki nie ruszają – Kudłatego i owszem... Borsuk, gdy spostrzegł, że Kudłatego już nie widać na tle białej ściany ryknął: "Zachowuj się jak mężczyzna!".
Wszyscy bardzo się zdumieli. Doktor, to aż otworzył usta. Na szczęście Borsuk zreflektował się w oka mgnieniu i dodał – "Żartowałam!". Doktor odetchnął z ulgą, a Kudłaty zaś o dziwo, zatrzymał proces swego omdlewania i upadania na podłogę.
Później chyba zaczęła działać narkotykoza, bo Borsuk powoli niknął za mgłą, a mnie zamknęły się oczy.
***Kiedy znowu otworzyłem oczka zobaczyłem, że leżę na trawie. Bardzo mocno pachniały jakieś kwiatki czy inne zielsko. Nad sobą widziałem błękitne niebo i trzy, raczej wielkie głowy. To mnie zadziwiło, bo nie pamiętam, żeby doktor miał na twarzy białą sierść. Nie mówiąc o czarnej. I o brązowych brewkach... Tym bardziej, że trzy głowy wyraźnie mnie obwąchiwały. Zerwałem się, przyznam, że troszkę zaniepokojony.
Nade mną stały trzy ogromne berneńczyki. Były tak wielkie, że nie tylko Gbur-bernardyn wyglądał by przy nich jak ratlerek, ale nawet wujek Benek! Musiałem sprawiać wrażenie skonfundowanego, bo największy z nich zamachał przyjacielsko ogonem i trącił mnie pyskiem. "Witaj mały" mruknął. Ogromna suka siedząca po jego prawej stronie troszkę się skrzywiła i powiedziała wskazując na mnie "Coś on cienko wygląda, jak na Wybawiciela-Obrońcę". Najstarszy z całej trójki, siedzący z lewej pies spojrzał na nią z wyrzutem i powiedział "Widocznie będzie posługiwał się intelektem, nie brutalną siłą".
Musiałem mieć bardzo zafrasowaną minę, zupełnie jak Kudłaty, z mozołem liczący czy drobne, które znalazł w kieszeni, wystarczą na jedno, małe piwo. Cała trójka spojrzała po sobie zaniepokojona. Największy zapytał "To ty jesteś Wybawicielem-Obrońcą?". W jego głosie było coś tak zupełnie nie berneńskiego, że zacząłem się troszkę martwić. "No jestem..." bąknąłem pod nosem. Byłem w dziwnym, obcym miejscu. Chciało mi się jeść i sikać, a ci jakoś tak mnie nagabują. Myślałem, że się odczepią a ja sobie poszukam jakiegoś drzewka. Niestety.
***Zaprowadzili mnie w wprawdzie do małego lasku, ale jak sobie obwąchałem jedno drzewko, czy się nada to się skrzywili. Udałem więc, że tak tylko mnie jakiś zapach zainteresował - jak zadajesz się z Kudłatym to ściemnianie masz opanowane do perfekcji.
Usiedliśmy więc między drzewkami. Pomyślałem, że o tyle dobrze, że w cieniu. Powoli ze wszystkich stron zaczęły schodzić się też inne psy. Siadały i kładły się obok nas. Było ich coraz więcej. W dodatku większość z nich wyglądała jakoś smętnie i gapiła się na mnie. Czułem, że z sikania nici. I cały czas zastanawiałem się po co ta wielka trójka mnie tu przyprowadziła.
Wtedy nagle zauważyłem, że wszystkie te psy są ode mnie starsze. Że wcale nie ma wśród nich szczeniaków. W dodatku większość to suczki. Wtedy przyszło mi do głowy, że dotknęła ich katastrofa demograficzna, załamał im się system emerytalny... i złapali mnie, żebym pracował na nich wszystkich! No co chcecie, jak się pies nasłucha wiadomości w radiu, to potem może mieć koszmary, nie?
Jednak okazało się, że chodzi o coś zupełnie innego.
***"Zebraliśmy się" zaczął Najstarszy berneńczyk "by powitać tego, który zakończy nasze kłopoty." Zebrane psy z zaciekawieniem nastawiały uszu i przekrzywiały głowy. "Oto nasz Wybawiciel-Obrońca, o którym mówiła znaleziona w worku z karmą przepowiednia" dodał wskazując na mnie. Kilka suczek zamachało ogonami, wiele psów prychało ze zdziwieniem. Przyznam, że ja sam dziwiłem się jeszcze bardziej, a w uszach pobrzmiewała mi stara melodia "i co ja robię tu, uuu..., co ty tutaj robisz...".
"Jak wiesz" Najstarszy zwrócił się do mnie "spotkała nas wielka tragedia". Otworzyłem na chwilę szeroko pyszczek i bardzo chciałem powiedzieć, że nie wiem. Że to jakaś pomyłka, że ja tylko poszedłem do doktora na zabieg i że chyba mnie porzucili jak spałem. I że nie wiem gdzie jestem, chce mi się sikać, i w ogóle o co chodzi. Ale wtedy zobaczyłem, że jedna labradorka, podobna do Fifi z sąsiedniego domu jest cała zapłakana.
Najstarszy mówił dalej "Od jakiegoś czasu giną nam szczenięta. Próbowaliśmy już wszystkiego. Najgroźniejsi i najodważniejsi z nas stróżowali nocami. Nic to nie dało. Porywacz był bardziej przebiegły, albo zwyczajnie płoszył pilnujących swoim wyglądem. Trzy amstaffy, które się z nim spotkały oko w oko do dziś tak trzęsą się ze strachu, że nie możemy się od nich niczego dowiedzieć. Dlatego postanowiliśmy wezwać pomoc. I oto nasze wołania zostały wysłuchane i pojawił się On". Najstarszy wskazał na mnie nosem. Zgromadzone psy zamachały entuzjastycznie ogonami. "Czy naprawdę nam pomożesz?" zapytała zapłakana labradorka.
I co miałem robić? Zresztą perspektywa odejścia gdzieś na bok i wysikania się też była kusząca. Powiedziałem więc "No tak, oczywiście".
***"Pójdziesz w tamtą stronę" powiedział Największy wskazując odległy sosnowy lasek. "Z tego co wiemy musisz minąć chatkę Babci i Dziadka" dodała Ogromna "i pójść tam, gdzie grasuje tam Szalona Kamieniarka". "Szkoda o tym gadać" machnął łapą Najstarszy "on nie z takimi rzeczami sobie poradzi". "No dzięki" pomyślałem i przełknąłem głośno ślinę. "Czy macie dla mnie jeszcze jakieś wskazówki" zapytałem z nadzieją. Przyznam wam, że już mi minęło rozczulenie na widok zapłakanych suczek i zaczynałem kombinować jak by to dać nogę. "Nie wiemy niczego więcej" westchnął Najstarszy "ale damy ci do pomocy gnoma".
Nie wiedziałem kto to gnom, ale we dwóch zawsze raźniej. No i może taki gnom ucieka wolniej jak ja i w razie czego... no cóż, potwór będzie sobie go pożerał, a ja tymczasem... no, pobiegnę po pomoc...
"O tam siedzi" powiedziała Ogromna. Spojrzałem za jej wzrokiem. W cieniu siedział gnom. Miał odrażającą, włochatą mordę i przetłuszczone kłaki. Ogromny kałdun stwora wylewał się spod przepoconego, porozciąganego i poplamionego podkoszulka. W brudnej łapie trzymał kufel z resztką piwa i pobekiwał głośno. Powiem wam szczerze, że w zasadzie to bardzo przypominał Kudłatego...
"Rozumie tylko najprostsze komendy" powiedział Największy "ale przepowiednia mówiła, że ma ci towarzyszyć. Musisz tylko sobie przytroczyć pod szyją beczułkę z piwem i co jakiś czas dawać mu się napić".
"No to pięknie" pomyślałem "nie dość, że muszę ciągnąć za sobą tego śmierdziela, to jeszcze będę wyglądał jak wytaniona wersja bernardyna...".
***Ruszyłem powoli w drogę, a gnom poczłapał za mną. Nasz pochód zamykała lecąca tuż za nim wielka chmara much. Kiedy odeszliśmy już kawałek, zacząłem szukać odpowiedniego drzewka. Niestety! Co przystawałem podnosząc łapę, gnom podbiegał do mnie i podstawiał kufelek. Może bym nawet na to nie zważał, ale razem z nim nadlatywały te cholerne muchy i jakoś nie mogłem się skupić. Leźliśmy więc przed siebie szukając tej tajemniczej chatki. Miałem nadzieję, że może oni mi powiedzą co mam robić dalej i jak poradzić sobie z Szaloną Kamieniarką.
Po chwili spotkaliśmy siedzącego na ławeczce Dziadka. Wyglądał bardzo przyjaźnie więc powitałem go machając ogonem i liżąc w ucho. Okazało się to strzałem w dziesiątkę, bo zachwycony zaczął wołać "Polizał mnie w ucho!". Zapytałem go czy nie wie czegoś o Szalonej Kamieniarce albo o szczeniaczkach. On jednak nie chciał mi nic powiedzieć. "Gdzie tam będziesz łaził" odparł "ze mną lepiej sobie posiedź". No i skorumpował mnie, dając mi suszonych jabłek. Nie wiadomo jak długo bym tam siedział, gdyby nie to, że nadeszła Babcia. "Co to za wielki pies!" krzyknęła i pacnęła Dziadka w głowę ścierką. A do mnie powiedziała "No co malusi? Chcesz mięska?". Przyznam, że zbiło mnie to z tropu. Dalej było jeszcze gorzej. Babcia krzyczała do Dziadka, że sprowadził jakąś wielką bestię, która jej zadepcze podłogę. Jedną ręką cały czas okładała go ścierką, a drugą kroiła kawałki wołowiny i wpychała mi je do pyszczka. Nagle krzyknęła "M jak miłość" i zniknęła.
Dziadek popatrzył na mnie ze smutkiem i powiedział, że ja raczej tego nie wytrzymam. Ale jeśli będę go regularnie odwiedzał, to wskaże mi drogę. Mam iść tam, gdzie płynie strumyk. Wspomnienie o płynącej wodzie przypomniało mi, wiecie o czym. Ale dziadek gorąco odradził mi sikanie w pobliżu, bo jak powiedział, Babcia mogła by się naprawdę wkurzyć.
***Nad strumieniem piętrzyła się ogromna sterta kamieni. Była tak wielka, że nie dawało się przejść. Tuż obok jakaś szczupła pani w górniczym kasku na głowie brodziła w wodzie. Pukała energicznie młotkiem geologicznym w trzymany w ręku kamień, po czym szybkim ruchem zanurzała go w strumieniu i płukała. Myślę, że nawet szop pracz nie moczy jedzenia z takim zapałem.
Bardzo mnie to zdziwiło, więc zapytałem "Co pani robi?". "Szukam gazu" odparła. "Aha" powiedziałem i zapytałem uprzejmie "Czy nie widziała pani przypadkiem w okolicy jakiegoś potwora porywającego szczeniaczki?". Pani nic nie powiedziała. Może słabo znam się na ludziach ale odniosłem wrażenie, że nie jest jakaś szczególnie gadatliwa. Siedziałem więc patrząc na nią, wsłuchując się w krępującą ciszę. Z nudów zacząłem bawić się kranikiem na beczce. Wytryskiwał złocisty napój, a gnom podbiegał, podstawiał kufelek i wypijał zawartość.
Za którymś razem ze zgrozą zobaczyłem, że woda w strumieniu w miejscu w którym stoi gnom robi się podejrzanie żółta. Na szczęście pani niczego nie zauważyła i dalej płukała kamienie. Zresztą zmiana składu chemicznego wody też jakoś nie wpłynęła na efekty jej pracy. Najwyraźniej nie mogła wydobyć gazu z tych kamieni. Ja jednak przestałem polewać gnomowi, który stał teraz i bekał głośno. Przyznam, że mu zazdrościłem. Pomyślałem sobie też, że tak czy inaczej, jeszcze tu postoimy, więc lepiej niech gnom się jeszcze trochę wypierze.
***Po kilku godzinach, gdy gnom już całkiem zsiniał pani zrobiła sobie przerwę. Wyszła ze strumienia i przysiadła na brzegu, tuż obok wciąż pobekującego gnoma. Wyciągnęła papierosa i pstryknęła zapalniczą. W tej samej chwili gnom beknął. Momentalnie Otoczyła ją kula ognia.
Zamarłem z przerażenia, ale ogień zniknął tak szybko jak się pojawił. Pani zerwała się na równe nogi i skoczyła w moją stronę. Przeraziłem się, gdy krzyknęła "Co chcesz za tego gnoma?". Zbaraniałem jak Kudłaty na widok instrukcji do pralki. "Całe życie szukałam gazu w skalnych łupkach" wrzeszczała pani "a wszystko przez to, że jakiś baran źle przetłumaczył podręcznik. Chodzi o gaz z głupków!" darła się.
Skupiłem całą siłę woli, żeby nie wyglądać tak tępo jak gnom. Bałem się, że i mnie zacznie opukiwać tym młotkiem. Zmiana wyrazu twarzy od razu mi pomogła, bo zaświtała mi chytra myśl. "Dam pani gnoma" powiedziałem "jeśli pani mi powie gdzie szukać stwora porywającego szczeniaczki". Uszczęśliwiona porwała gnoma i zaczęłą okładać go młotkiem wydobywając z niego serię potężnych beknięć. "Jasne!" zawołała "idź za śladem łupin po orzeszkach".
***Łupiny doprowadziły mnie aż do wejścia do skalnej groty. Zrobiło mi się zimno kiedy zobaczyłem, że przed wejściem leży pełno kości. Wyglądały mi na świeże.
Ze środka usłyszałem posapywanie i ciche piski. Wskoczyłem do groty i zamarłem. Przede mną siedział Stwór. Był ogromny, ciemnoszary, z dwoma czarnymi paskami na białym pysku.
Wszędzie wkoło łaziły nieporadnie popiskujące szczeniaczki. Stwór głaskał je, podtykał im kawałki mięsa i sznurkowe zabawki.
"Ocalę was" krzyknąłem do szczeniaczków, które spojrzały na mnie zdumione. Zebrałem w sobie całą odwagę i skoczyłem na potwora. Uderzyłem głową w jego pysk. Poczułem jeszcze że coś darpiemnie pod brodą. Zapadając w ciemność poczułem jeszcze coś ciepłego i mokrego na nogach.
***Kiedy się obudziłem byłem w gabinecie doktora, a Borsuk czochrał mnie pod pyszczkiem. Doktor powiedział, że wszystko jest już dobrze i że możemy jechać do domu. Znaczy jak tylko Kudłaty wypłucze tę mokrą ścierkę, którą trzyma w rękach.
I do dziś nie wiem co się stało ze szczeniaczkami. Troszkę mi to nie daje spokoju.
Ale przynajmniej już mi się tak nie chce sikać.
Zresztą, jak opowiedziałem o tym wszystkim Kudłatemu, to powiedział, że to efekt narkotykozy. Ale co on tam wie!
