
Postałem troszkę przy młodzieńcach spod trzepaka, udając, że koniecznie muszę tam powęszyć. Węszyłem tak skutecznie, że złapałem parę machów i to rozjaśniło mi w głowie.
Ze szczeniaczkami było tak:
Obaj poturlaliśmy się spory kawałek. Stwór był wielki i silny. Odepchnął mnie mocno i cofnął się. W grocie było ciemno, ale spostrzegłem, że czai się do skoku. Stanąłem mocno na łapach przygotowując się na uderzenie. Stwór prychnął i ruszył. Jednak wcale nie mierzył we mnie. Odbił się błyskawicznie i przemknął obok w wielkim pędzie. Zorientowałem się, że chce uciec z groty i skoczyłem za nim.
Jednym susem wydostałem się na zewnątrz. Tu jednak oślepiło mnie mocne słońce. Zamarłem więc czekając aż przywyknę do jego blasku. W wielkim zdumieniu czułem jak między moimi nogami przebiegają jakieś, małe puchate stworzenia. Gdy czarne plamy przed oczyma ustąpiły zobaczyłem, że stwór znika w krzakach,a za nim pędzą popiskując wszystkie szczeniaczki.
Zbaraniałem. Nie sądziłem, że syndrom sztokholmski dotyczy także psów... Musiałem jednak działać. W końcu obiecałem, że odnajdę te małe paskudy i dostarczę z powrotem do domu. Szybkim ruchem poprawiłem ułożenie uszu, tak na wszelki wypadek, gdyby okazało się, że to jakaś telewizja mnie wkręca i niezbyt zachwycony (bo zbliżała się pora obiadu) ruszyłem w pościg.
Bądźmy szczerzy, przedzieranie się przez chaszcze nie należy do przyjemności. Ja już nawet nie mówię o kleszczach, potłuczonych butelkach czy innych bardziej, hmm... organicznych zanieczyszczeniach... ale obiad może przepaść - rozmyślałem sobie. Tak było do momentu gdy w krzakach przede mną nie zamajaczyła jakaś wielka góra futra.
Od razu zbystrzałem, jak poseł na widok diety. Postanowiłem się przyczaić i sprawdzić kto też to może być. Skradałem się więc cichutko. Na pewno podszedłbym niepostrzeżenie do zagadkowego zjawiska, gdyby nie zemścił się na mnie mój żołądek. Niestety! Potężnie zaburczało mi w brzuchu. Góra futra w oka mgnieniu odwróciła się w moją stronę i zobaczyłem... najpiękniejszą suczkę na świecie. Cudownie puszysta sierść o kolorze słomy, piękne, brązowe oczy, wyjątkowo kształtne łapy. Niewiele myśląc odwróciłem się i dałem drapaka.
Bo powinienem chyba dodać, gwoli jasności, że była ode mnie o dwadzieścia kilo większa. I miała imponujące kły. No, podobają mi się ostre dziewczyny, ale bez przesady.
Zresztą co miałem robić z tak burczącym brzuchem? Burczeć na pierwszej randce? Dałem dyla. No, powiedzmy może, że postanowiłem iść inną drogą.
Lazłem tak środkiem strumienia licząc, że zauważę na brzegu jakieś ślady. W głowie ciągle majaczył mi obraz spotkanej suczki. Na zmianę z wizją obiadu. Wreszcie zacząłem marzyć, że może spotkam ją jeszcze w bardziej sprzyjających okolicznościach. I może, że zaprosi mnie na domowy obiad. W końcu jestem facetem, nie? Coś gotowanego zawsze by się zjadło.
Nagle pomyślałem, że chyba moje marzenia się spełniają. Poczułem wyraźny zapach jedzenia gdzieś z przodu. Strumień lekko zakręcił, a ja spostrzegłem na brzegu imponujących rozmiarów futro. Ale jak śpiewa Kazik: "Gdyby nie słupek, gdyby nie poprzeczka...". Futro było raczej bure, brudne i pozlepiane. A należało do jakiegoś wyliniałego niedźwiedzia, siedzącego nad brzegiem z rybą z frytkami rozłożoną na gazecie. Gdy tylko mnie zobaczył szybkim ruchem schował je za siebie.
Podszedłem bliżej i zamachałem przyjaźnie ogonem. W końcu taki niedźwiedź to tak jakby przerośnięty pies. Ja tam uprzedzeń międzygatunkowych nie mam. "Cześć" powiedziałem. Niedźwiedź popatrzył na mnie spode łba i odmruknął "...eść". Usiadłem obok niego. Poniuchałem uważniej. Niedźwiedź kisił z tyłu wielkiego łososia ze skórą, plasterkiem cytryny i odrobiną chrzanu. Bardzo się starał, żebym za niego nie zajrzał. W ogóle miał na pysku wymalowane życzenie żebym sobie poszedł. Do czasu, aż zauważył, że wciąż taszczę tę beczkę z piwem. Tak jak wygrana w totolotka zmienia stosunek do opodatkowania bogactwa, tak beczka na mej szyi przemieniła misiową mordkę. Głośno przełkną ślinę i mruknął "...by się kolega poczęstował obiadem".
Nie myślcie sobie tylko, że jestem taki żarłok. Ten obiad to był tylko fortel. Kiedy już porządnie napasieni zalegliśmy patrząc na płynącą wodę i wesoło pobekując zacząłem wypytywać misia. Na pewno w krzyżowym ogniu mych pytań opowiedziałby mi co to był za stwór i dokąd mógł pobiec. Pech jednak sprawił, że zamiast tego poderwał się na równe nogi i skoczył w krzaki ciągnąc mnie za sobą. Troszkę się przestraszyłem, bo tyle się słyszy o różnych takich, no... wiecie.
"Co kolega..." zapytałem oburzony. "Ciiii..." mruknął niedźwiedź i pokazał głową coś przed nami. Wyjrzałem i zobaczyłem, że brzegiem strumienia nadchodzi Ona. Gapiłem się więc z otwartym pyszczkiem jak stąpała z gracją, a jej puszysty ogon majtał się wesoło. Niedźwiedź też się jej przypatrywał, ale z wyraźnie mniejszym zachwytem.
"Kolega ją zna" zapytałem. "No, niby troszkę..." wymamrotał niedźwiedź. "A nie wie kolega przypadkiem, gdzie ona mieszka?" dopytywałem. "W zasadzie to wiem. Nawet się tam wybieram" mruknął miś.
"Hmmm... jednego nie rozumiem, jeśli kolega chciał się z nią spotkać, to czemu chowaliśmy się w krzakach?" zapytałem, by zakończyć krępujące milczenie, przerywane tylko sapaniem niedźwiedzia, który wyraźnie męczył się idąc pod górę. Wszak wspinaliśmy się trawiastym zboczem od dobrych dwóch godzin. "Wcale nie chciałem. Tak sobie chodzę i patrzę co ona porabia" wydyszał miś. Pomyślałem sobie, że ciężko jest nawiązać porozumienie międzygatunkowe. Szczególnie z misiem podglądaczem.
Zresztą każdy ma swoje dziwactwa. Nawet ja..., no bo ja wcale nie chciałem, ale tak wyszło. Znaczy... chodzi o to, że... ale nie będziecie się śmiać?
Kiedy wyszliśmy wreszcie na taki bardziej płaski kawałek, to okazało się, że chodzą tam takie nieduże, białe, kudłate stwory. Nawet podobne do psów. Tylko, że nie szczekają, a robią tak "beeee...". No i jak je zobaczyłem, to naprawdę nie wiem czemu poczułem, że muszę wkoło nich pobiegać. I pilnować, żeby żadna się nie oddaliła. I uważać, czy przypadkiem ktoś się nie zbliża. Biegałem zaganiając i pilnując... Trochę było mi ciężko, bo one chyba nie chciały się poznać z kolegą misiem, który biegał za mną. I tak jakoś uciekały. Więc ja prędko biegłem z drugiej strony, żeby się nie rozlazły. Tylko, że miś biegł za mną i ona jakoś tak go unikając zmykały w poprzednie miejsce. Ja do nich szczekałem, że to jest bardzo miły kolega miś, ale to chyba nie pomagało. Zresztą kiedy zaczął zapadać zmierzch kolega miś zległ na trawie. Prawdę mówiąc i ja się troszkę zmęczyłem, więc przysiadłem koło niego. I nawet przyszło mi do głowy, że to troszkę dziwne tak ganiać. Chyba i on doszedł do takiego wniosku bo wychrypiał "Czy jak zobaczymy taka tirowską naczepę-cysternę z mlekiem to też kolega będzie sobie musiał ją pociągać". Przyznam, że troszkę mnie zawstydził.
Było już zupełnie ciemno, kiedy wreszcie zobaczyliśmy w dali małą, kamienną chatkę, krytą mchem. W oknach paliło się światło, a z komina leciał biały dym. Kolega miś ulokował się wygodnie za wielkim głazem i powiedział, że będzie prowadził obserwację. Ja jednak postanowiłem podkraść się bliżej.
Z początku chciałem iść tyłem, żeby nie było widać mojej białej sierści. ale kiedy raz wlazłem na kosodrzewinę, dwa razy na pieniek i trzy razy w kałużę, zauważyłem, że niedźwiedź wychyla się zza głazu i bardzo sugestywnie pokazuje mi, że to kiepski pomysł. A ja tylko chciałem być innowacyjny... może bym nawet dostał na to jakieś dofinansowanie z Unii? No ale uległem misiowej argumentacji.
Kiedy dotarłem pod ścianę wywęszyłem, że w domu oprócz pięknej nieznajomej znajduje się ktoś jeszcze. Zapach wydawał mi się znajomy. Podszedłem więc do okna i zapuściłem żurawia.
W kącie pomieszczenia dostrzegłem siedzącego szczeniaczka. Nad nim pochylał się Stwór. Natychmiast skoczyłem do drzwi. Nie mogłem pozwolić by stało się najgorsze. Naparłem na drzwi i wpadłem do środka. Na przeciwko mnie stała Ona. Ogromna, z obnażonymi kłami i zjeżoną sierścią.
Resztę opowiem następnym razem, bo Borsuk mówi, że musi sprawdzić maila, dobra?
![:] :]](./images/smilies/icon_45.gif)
meggy napisał(a):Kochany ty przyjedz do babci bo nie moge patrzec na te zarosniete uszyyyyyy

Oj, babcia. Chłopaki na Polu Mokotowskim mówią, że laski lecą na kudłate uszy.
