Miały być super zdjęcia żeglarskie do kalendarza ale wyszło zupełnie inaczej .
Obrazek został zmniejszony."Tradycji" skętu żołądka stało się zadość i Zoyusia dopadła ta przypadłość oczywiście w niedzielę późnym wieczorem ale żeby nie było zbyt prosto to jeszcze na urlopie, na Mazurach, na jachcie zacumowanym w maleńkiej przystani do której nie ma dojazdu samochodem. Podzielimy się z Wami tymi emocjami , może nasza "przygoda" przyda się komuś , chociaż nie życzymy nikomu aby przez to przechodził . Zaczęło się około godziny 21 , Zoy próbował zwymiotować ale nie mógł .Uparł się zejść z jachtu na brzeg , tam dalej próba wymiotów ale bez efektu , zapienił się tylko i zaczął pokładać .Przeraziło mnie to i pomacałam brzuch, był twardy ale niezbyt powiększony , tylko z lewej strony średniej wielkości wypukłość . Pierwsze co mi przyszło do głowy to "Boże to skęt żołądka" a zaraz po tym uświadomiłam się gdzie jesteśmy i ogarnęło mnie przerażenie .Jest ciemno , jesteśmy 30 km od najbliższego miasta , nie mam samochodu a jachtem po ciemku nie popłynę. Mąż pobiegł do chłopaka który prowadzi przystań, akurat byli u niego koledzy którzy mają samochód w lesie 1,5 km od przystani. Młodzi ludzie którzy wcześniej zachwycali się naszymi psami od razu zaproponowali nam pomoc ale do samochodu musimy z cierpiącym psem dojść.Nie wiem jakim cudem przy latarce przez las dotarliśmy do samochodu , trochę niosąc Zoyusia trochę prowadząc .Chłopcy już po drodze do samochodu dzwonili do znajomych żeby szukali w Giżycku weterynarza który nas przyjmie w niedzielę i w nocy .Wsiedliśmy do samochodu Zoy coraz bardziej cierpiał , ruszyliśmy i ... jakieś fatum nad nami chyba zawisło.Złapaliśmy "kapcia". Chłopak się przyznał że nie ma zapasu. Myślałam że uduszę się z rozpaczy, co dalej. Ale ci młodzi ludzie to było pierwsze ogniwo wspaniałych ludzi których spotykaliśmy na swojej drodze w tym nieszczęściu. Zadzwonili do swojego znajomego taksówkarza. To było jedno z najdłuższych 20 minut w moim życiu, które zajęło taksówce żeby do nas dojechać po leśnej błotnistej drodze . Pan taksówkarz następny cudowny człowiek który nie zwracał uwagi na to że Zoyuś ma łapki w błocie i jest cały zapluty. Pędził najszybciej jak mógł w stronę Giżycka , po drodze przez swoją dyspozytornię i CB radio prosił o pomoc i wszyscy szukali dla nas weterynarza .Asia nasza przyjaciółka która mieszka na drugim końcu Polski również szukała weta przez internet i przesyłała nam namiary sms-ami. Tak trafiliśmy w Giżycku do lecznicy która ma dyżur całodobowy ...ale była zamknięta . Zaczęliśmy dzwonić na wszystkie telefony które były podane na drzwiach lecznicy . Udało się dodzwonić Panu taksówkarzowi , pani doktor obiecuje że będzie za 5 minut i słowa dotrzymała .Pan taksówkarz dopóki nie przyjechała wet nie odjechał tylko czekał razem z nami bo może będzie nam jeszcze potrzebny i wierzcie mi że nie robił tego dla pieniędzy bo za cały ten kurs wziął bardzo małą kwotę . Takim sposobem Zoyuś w ciągu 1,5 godziny od zauważenia pierwszych objawów był pod fachową opieką . Pani wet po obejrzeniu Zoya stwierdziła, że raczej nie wygląda na skręt żołądka bo nie jest spuchnięty ale prześwietlamy. Zdjęcie jednak wykazuje skręt (tak zwaną przez weterynarzy "czapkę mikołaja"). Pani wet wykonuje dwa telefony i w ciągu 5 minut w lecznicy jest właściciel lecznicy i pielęgniarka czyli mamy cały zespół do operacji . Zaczyna się walka o życie Zoyusia , zespół jest bardzo zgrany i kompetentny .Widać jak bardzo są zaangażowani w to co robią . Operacja trwała do 2:30 , nie będę Wam opisywać co czuliśmy bo każdy kto walczył o życie swojego bliskiego wie co się wtedy czuje. Operacja się udała, śledziona ocalała , żołądek obrócił się zaraz za wpustem , obrót nie pełny tak pomiędzy 90 a 180 stopni. Teraz możemy tylko czekać .Dociera teraz do nas że nie mamy jak zabrać Zoya z lecznicy, samochód mamy w przystani w Wilkasach ale łódkę na której jest Ozzy i reszta załogi 30 km od Giżycka . Musimy teraz w nocy wrócić wrócić po łódkę , Pani wet obiecuje zostać z Zoyem a my mamy wrócić jak się ogarniemy logistycznie. Niechętnie zostawiamy psa bo wiem że będzie przerażony jak się obudzi i nas nie będzie, ale nie mamy innego wyjścia. Taksówkarz zostawił nam wizytówkę , zadzwoniłam okazało się że chyba pół Giżycka nas zna i nie przeszkadza, że jest 3 w nocy następny taksówkarz przyjeżdża po nas i zawozi nas w środek lasu. Już o siódmej rano wypływamy po Zoya .Zaczynam wierzyć że nam się uda i wyjdziemy z tego , w końcu tylu wspaniałych ludzi angażuje się żeby nam pomóc ,że musi się udać . Docieramy do lecznicy już swoim samochodem a w drzwiach wita nas właściciel słowami " o państwa pies właśnie poszedł na spacer , nie widzieliście go ?" pierwsze co mi przyszło do głowy to ,że panu doktorowi coś się popierdzieliło w głowie z niewyspania i musiał nas z kimś pomylić . Ale nie, patrzymy a nasz Zoyuś idzie z pielęgniarką , nasz mały twardziel już na łapkach , słaby jeszcze ale dzielnie merda ogonkiem .Łzy szczęścia mało mnie nie udusiły. Pan doktor zachwycony opowiada nam, że jak tylko pies się wyspał i rozejrzał, że nas nie ma postanowił opuścić lecznicę ...przez okno . Chciałam wrócić do domu ale zabronili nam transportować psa co najmnie trzy doby więc musimy zostać na Mazurach. Kiedy myślałam że teraz już będzie tylko lepiej los nam dokopał jeszcze raz. Jacek mój mąż pewnie ze zmęczenia i stresu poślizgnął się w zejściówce i uderzył plecami w krawędź zejściówki i schodki pod pokład.Na szczęście kręgosłup cały ale jest potwornie poobijany i ledwie chodzi .Muszę sobie radzić sama ze wszystkimi czynnościami na jachcie i psami . Tak bardzo chciałam żeby ten cholerny urlop się skończył i wrócić do domu . Przeszłam ekspresowy kurs i robię sama zastrzyki Zoyusiowi żeby go nie męczyć transportem z jachtu do samochodu i oszczędzić stresu bo jednak przeżył straszną traumę i boi się oddalić od jachtu .Ekipa lecznicy jest tak wyrozumiała że kiedy już muszę go pokazać to oni wychodzą do nas i mierzą gorączkę i podają leki w samochodzie żeby psa nie stresować .Wszystko wyglądało dobrze , przeżyliśmy 3 doby ale pies nadal nie chciał jeść , podtykałam wszystko pod nos i nic , tylko pił .W czwartek pozwolili nam wrócić do domu , podróż strasznie go zmęczyła ale cieszył się że jest już u siebie. Wczoraj zaczął jeść , w poniedziałek zdejmujemy szwy .Mamy to za sobą ! Żyjemy dzięki temu że są jeszcze wspaniali ludzie którzy nie są obojętni na innych i widzą więcej niż czubek własnego nosa. Przychodnię w Giżycku przy ul.Wilanowskiej będę polecała każdemu i moja wdzięczność dla tych ludzi jest ogromna jak wszechświat . "Odgrażałam się" ekipie lecznicy,że będę ich wychwalała na całą Polskę ale mam za co .Wróciła mi wiara w ludzi która często jest nadszarpnięta w codziennym pędzie. Nigdy nie bagatelizujcie żadnych nietypowych zachowań u psa , nie ma na co czekać bo czasami każda godzina jest ważna .
Wszystkim którzy przebrnęli przez ten elaborat gratuluję cierpliwości

ale może komuś się przydadzą nasze doświadczenia (oby nie) .Pozdrawiamy serdecznie .