No to narobiliśmy rabanu całkiem niepotrzebnie

...
Serdecznie dziękujemy za kciukasy i oferty pomocy - ciepło się na sercu robi jak człowiek wie, że może liczyć na psiarzy.
Z Grandziną wszystko w porządku

Jeszcze utyka, ale już nie ma takiej zbolałej miny. Co ona nie wyprawiała żeby mi powiedzieć jak mam jej pomóc

wydawał dziwne dźwięki, trącała mnie nosem, łapą, w końcu siadała przede mną i wciskała mi nos w... wiadomo gdzie

i tak zastygała, a potem nie wyciągając tego nosa z... wiadomo skąd

kładła mi na udzie rzeczoną łapkę. Obejrzałam łapę dokładnie i nic. Obejrzał ją jeden doktor i nic. Obejrzał drugi i kazał robić RTG. Na Gagarina powiedzieli że mamy czekać do PONIEDZIAŁKU

bo nie ma miejsca u ortopedy.... iże w ogóle nie ma miejsca u nikogo

Myślę sobie albo pech albo opatrzność czuwa nad nami żeby psa niepotrzebnie nie naświetlać. Ostatnim odruchem przytomności umysłu zadzwoniłam do kliniki Luxwet na Wilanowie i chciałam umówić Grandzinę do dr Czerwieckiego ale właśnie kończył dyżur. Obiecałam że pies stawi się do pół godziny w lecznicy. I się stawił. I pan doktor jeszcze był. I Grandzinę wyoglądał, wycałował w nos, wymiział, wymacał centymetr po centymetrze (wiem z relacji małża, bo sama ze smarkami zostałam w domu) i wyciągnał z poduchy głównej wielki ponad 4 centymetrowy kolec

Dziadostwo wlazło u nasady poduchy tak głęboko, że powierzchnia opuszka się nad drzazgą zasklepiła i absolutnie nic nie było widać.
Doktor musiał znieczulić łapkę (małż oczywiście uważa, że było to zbędne i bardziej ją bolało czterokrotne nakłuwanie niż by cierpiała przy wyrwaniu ciernia na żywca). Doktor założył gustowny opatrunek, jak kabaretowe rękawiczki bez paluszków - dobry patent - nie zsuwa się z łapki. Ostrzyknął jakimś antybiotykiem i kazał troszkę oszczędzać, bo najprawdopodobniej dziadostwo wbiło się już jakiś czas temu tylko dzisiaj zawędrowało głębiej blisko czegośtam i zrobił się lekki stan zapalny.
Że ja przeoczyłam to wybaczyć sobie nie mogę, ale że dwóch lekarzy się nie zorientowało, to istna granda



