Jama- czyli Jamaicka z śnieżnej Doliny naszego rodzynka Janka

.
Abi :)
Co do obozu, to powiem tak - Towarzystwo było super. Robiłyśmy z naszymi Bernami wielką sensacje w całym Rynie i na terenie obozu

.
Wszyscy sie oglądali, pytali o rasę, zaczepiali. Na obozie byłyśmy my w 4 z berneńczykami, koleżanka Justyny z seterem(p), dziewczyna ze spanielem(p), dziewczyna z 10l. kundelkiem(s), chłopak z malamutem(s), dwie dziewczyny z pinczerem(s), dziewczyna z labradorem(p), a potem doszła dziewczyna z mieszańcem jakby amstaffa(s).
Domki w sumie były 3-5 osobowe rozdzielone na dwa pokoje (mniejszy i większy)
, jednak w sumie zrobili tak, ze każda osoba z psem miała jeden pokój czyli domek na dwie osoby. Domki są z jakichś wiórek i resztek drewna. Okna, po wybiciu szyby zamiast wstawić nowe są zabite jakimś drewnem, nie wiem. W drzwiach wejściowych szpary, "balkonowe" sie nie domykają. Gdy wychodzi się na "balkon" to jets to poprostu kawałek betonu.
Jest jeszcze oddzielne pomieszczenie z umywalką, lustrem i szafkami.
W pokojach- w mniejszym łóżko +kanapa która po rozłożeniu jest po prostu większym łóżkiem. W większym- np. u mnie- dwa łóżka +kanapa. Nie ma szafy czy szafek. Jest jedna jakby dziura w ścianie z paroma półkami którą zasłania sie zasłoną. Jest też jedna szafka przy łóżku, w niektórych domkach są krzesła, w innych stolik zamiast jednego łóżka, albo szafka na ścianie.
Po za tym spotkałyśmy sie z myszami przenoszącymi słonecznik z domu do domku

(najlepsza byłą ta myszą pod postacią butelki XD). Natomiast podczas deszczu zastanawiałyśmy się czy będzie kapać nam na głowę, bo gdy stało sie przy balkonie czuło się krople zimnego deszczu.
W jednym domku była Beata z Fioną i Justyna z Abi, a domek dalej Sonia z Alfą i ja z Roxy.
Najśmieszniejsze, jest to, ze na stronie pisze "niski standard z powodu psów", a każdy obóz tak miał, nawet nasz P. Doktor, która jako jedyna miała lodówkę.
Co do rozkładu dnia to pobudka była o 8- a w każdym razie jak kto wstał. jedni musieli wyprowadzić psy wcześniej, innych psy wychodziły dopiero po naszym śniadaniu.
My zazwyczaj tak o 8:30 wyprowadzałyśmy psy poza teren obozu, ponieważ na terenie trzeba było sprzątać po psach. Niby normalne, ale nikt nas o tym nie poinformował, a tak to by sie wzięło jakąś łopatkę i papierowe worki. Ja np. nie jestem przyzwyczajona aby sprzątać po psie, bo moje załatwiają sie an podwórku i dopiero z niego sprzątam. Musieliśmy w foliowe woreczki zbierać odchody i wyrzucac do kubła- a chyba każdy wie ile taki worek się rozkłada.
My, tym bardziej Sonia i Ja zawsze sie wszędzie spóźniałyśmy czym doprowadzałyśmy Panie do szału :P.
O 9 było śniadanie, gdzie przed stołówką sie zbieraliśmy i czekaliśmy na wszystkich, a w każdym razie wszyscy czekali na nas. O 10 było szkolenie które kończyło się tak o 11:30-12. Trwało bardzo długo, tym bardziej, że na początku byliśmy podzieleni na dwie grupy gdyż nasze Berny były już szkolone i to w kierunku PT, a dwa mają zdane, a reszta psów miały albo psie przedszkole, albo żadne szkolenie. Choć, Jama mimo, ze tylko po przedszkolu to później dołączyła do naszej grupy. Wiec Pani ciągle latała od jednej grupy do drugiej, było gorąco, psy sie gotowały i w sumie po kilku dniach już odmawiałyśmy współpracy z Panią

i w większosci same szkoliłyśmy nasze psy powtarzając im komendy, tak samo an spacerach czy pod domkami ucząc sztuczek.
Tak o 12 szliśmy albo na "plażę", albo na miasto, a raz byliśmy na spacerze.
Phi, jaki to był spacer. Poszliśmy na łąkę, gdzie wszyscy jedna ścieżka szli gęsiego z psami z górki i pod górkę gdzie nawet nie można było psów spuścić. Fiona i Abi- nie bo cieczka, Atos i Oskar (seter i spaniel) nie bo cieczka i byli w wobec siebie agresywni tym bardziej, ze spaniel nie lubi innych psów. A reszta nie mogła bo... właśnie. Labrador natomiast przez pierwszy tydzień w ogóle nie chodził na szkolenie czy plaże, nie wychodził z innymi psami. Pies agresywny, pogryzł spaniela z którym na początku mieszkał, dziewczyna nie mogła sobie z nim poradzić, nie mogła go nawet utrzymać, ze często labek ciągnął ją gdy ta leżała na brzuchu i leciała na łokciach. Pies sie jej nie słuchał, a ta nadal się upierała, ze psa nie wolno bić i karcić.
O 14 był obiad, o 15:30 agility. Na początku każdy pokoleji przerabiał po hopce i samo czekanie na swoja kolej było bardzo uciążliwe. Gdy przeszliśmy juz na ten "tor" składajacy się z dwóch stałych hopek, kładki, palisady i slalomu + tunel zrobiony z 3 hula-hop i prześcieradła robiliśmy już cały tor i tak dzień w dzień co w sumie nie jest dobre na Berneńskie stawy. Jednego dnia sie wręcz zbuntowałyśmy, bo po agility Pani powiedziała, ze za 30 minut idziemy na spacer- czyli na tą łąkę. Powiedziałyśmy, ze to bezsensu, psy sa zmęczone po agility, poza tym taki spacer gdzie nie można psa spuścić i idzie sie bez celu i nagle zawraca z powrotem również jest bezsensu, a na dodatek niektóre psy o tej porze powinny dostać jeść. Gdy zapytałam się wcześniej z Jankiem czy można będzie psa spuścić, odpowiedziały nam nie bo są suki w cieczce

. Ominę fakt, ze tylko dwie suki miały cieczkę a nam chodziło tylko o suki które nie miały cieczki, a z tego co sie dowiedziałyśmy to Panie nazwały Beatę i Justynę egoistkami

,
bo niby to one chciały swoje suki spuścić. Potem mieliśmy "niby" karę która była wręcz śmieszna.
Ogólnie to o 19 była kolacja, a na początku po niej był wykład.
Weterynarza na oczy nie widziałam. Wszystkie wykłady robiła Pani która szkoliła nasze psy. Kiedy wychodziliśmy do miasta, na posiłek czy na "plażę" (a nie można z psami) psy siedziały w drewnianych domkach gdzie było gorąco i duszno- mimo, że na stronie pisało, ze będą specjalni ludzie do pilnowania psów, tere fere.
Ogólnie to nie było możliwości wykąpania psa w jeziorze. Dopiero Panie załatwiły, że mieliśmy tak 10 minut przed obiadem wolnej plaży przeznaczonej dla windsurfingowców gdzie psy mogły się wykąpać.
Jednak w sumie to tylko Ja i Janek spuszczaliśmy nasze psy nad wodą, reszta wchodziła z psami które były na smyczy..
Po wykładzie był czas na umycie sie i wyprowadzenie psów. Saniatria były porządne i czyste. Jedzenie natomiast obfite- zawsze był posiłek na ciepło. Dostawaliśmy też podwieczorek - albo to był owoc, baton, albo lody.
O 22 drugiej była cisza nocna. My z Sonią, padnięte, pierwszego dnia od razu po 22 poszłyśmy spać, a tu nam Panie przychodzą i nas budzą czy jesteśmy w domku bo były wcześniej i nikt się nie odzywał. Przedtem poszły do Beaty i Justyny z tekstem, że po 22 mamy być w swoich domkach i mają nas nie ukrywać

.
Następnie, dzień w dzień po 22 spotykałyśmy sie w domkach, wcinałyśmy słodycze i gadałyśmy do 2 w nocy

. W sumie wcześniej nie miałyśmy czasu, bo psy odpoczywały sobie w domkach, a my tak po 30minut przerwy i nadal coś robić.
