Święta, ehhh... jakże ja bym je spędził
"na Kudłatego". Obżarstwo przy stole, oglądanie
Familiady albo czegoś w podobnym guście. A wieczorem przysypianie z głową w sałatce warzywnej i błędnym wzrokiem utkwionym w ostatnie jajo w majonezie...
Ale nic z tego: od rana (a w zasadzie od nocy) łażenie po krzakach, niepokojenie łagodnie sobie zalegającej mgły, płoszenie dzików i innych saren
Jak się słońce (wreszcie) pokaże to przynajmniej można się troszkę rozgrzać
i wysuszyć z paskudnej rosy
no dobra, może czasem to bywa urokliwe
ale czy to na pewno jest warte tego zachodu? Gdyby to od nas zależało to zmykalibyśmy do domu żeby się WRESZCIE wyspać
zawsze staram się wskazywać Borsukowi drogę do domu, ale Borsuk jest jak zwykle nieubłagany...
Dla Borsuka, kto przed świtem nie przejdzie tak z pięciu kilometrów po krzakach, nie jest godny śniadania
Próbowaliśmy się z Duśką buntować, ale nic to nie dało. Borsuk jest nie czuły - także na solidne kąsanie i pacanie łapą
Borsuk twierdzi, że to nie prawda. Utrzymuje, że jest niezwykle czuły. Chyba na marudzenie Kudłatego. Jak Kudłaty tylko próbuje wydobyć z siebie jakiś jęk skargi to natychmiast dostaje od Borsuka potężnego kuksańca. Niestety o borsuczej czułości na naszą niedolę nie można nawet marzyć
Snujemy się więc ciągle,
bidaki. Łapy nas bolą, w brzuchach burczy a Borsuk nic tylko lezie. I jeszcze pokrzykuje, np.: "w grobie się wyśpisz". Kudłaty czasem wzdycha przy tym po cichutku. Chyba się już nie może doczekać
Czy naprawdę choć na jakiś czas nie moglibyśmy się zamienić z jakimś "flexi-kolczatkowcem", co to ma dziesięciominutowe kółko wkoło bloku i cały dzień spania? Oj, pożylibyśmy troszkę jak psy
Duśka to mówi, że to wszystko dlatego, że Kudłatemu i Borsukowi nie chce się stać godzinami w kuchni i piec pasztetów, mazurków i innych bab. Nie wspominając o pastowaniu podłóg i myciu okien. No dobra, jeśli idzie o tę niechęć do czyszczenia podłóg to możemy mieć z Duśką coś na sumieniu, ale cała reszta?
No i bądźmy szczerzy, kto chciałby jeść pasztet, który zrobił Kudłaty?
Nawet polewania wodą nam Borsuk nie oszczędził. Specjalnie w tym celu sprowadził nad nas burzę z piorunami. Chociaż chyba jakąś wytanioną, bo w niedzielę zamiast w poniedziałek. Ale cóż, widocznie w ramach "
very first minute" jest taniej...
W poniedziałek Borsuk znowusz siał terror w centrum naszego nostalgicznego Mazowsza
Znacie to: ptaki milkną, gdzie niegdzie słychać trzask kołysanych wiatrem okiennic. Gdzieś w oddali słychać skrzypienie kół wozów wywożących dobytek gdzieś w lasy. Czasem zaryczy pospiesznie uciszana krowa. Wszędy złowroga pustka, choć piece jeszcze ciepłe
Gdy już okolica całkiem zborsuczeje, to pośrodku pól i łąk żywcem wyrwanych z obrazów Chełmońskiego stanie w zadumie Borsuk. Zwiesi ciężko łeb i westchnie, powtarzając za Poetą:
Litwo ojczyzno moja
nie pamiętam ciebie
nie tęsknię do twoich
świerzopów gryk i dzięcielin
Tęsknię do równiny mazowieckiej
nie szerokiej
podzielonej
to drzewkiem to domkiem
to szlabanami
Tęskinię do wioski Koń
pomiędzy Grójcem a Mszczonowem
tęsknię do kościoła
w Radziejowicach w Nadarzynie
w Raszynie(...)Pomijając Borsuczą zadumę było całkiem miło, udało nam się spotkać kilka zacnych berneńczykow
Szacowną Sabinę
Przesympatycznego Figora
Piękną Bonitę
No i Jingę
Bardzo fajna z niej dziewczyna i muszę przyznać, że troszkę się za nią uganiałem...
aż Duśka się na mnie za to pogniewała
Ale jak jej przedstawiłem nową koleżankę to przestała się dąsać
Wspólna kąpiel w bajorku też była przyjemna
Duśka namawiała kolegę Maksa na pływanie, ale on raczej nie miał ochoty
Jinga zresztą też długo nie wysiedziała w wodzie
Nie to co my, błototaplacze. Duśka mi mówiła, że takie błotne maseczki są dobre na cerę
Niestety Jinga w końcu mnie porzuciła
Na szczęście Borsuk mnie pocieszył (
in loco pocieszany był Figor), zresztą jak zwykle
Chwila medytacji i wszystkie troski mijają... nie ma to jak
Zen