szukam przyjaciela

Ponad 9 lat temu dołączyłam wraz z TeQuilą (berneńczyk) do tego forum,
nie byłyśmy jakoś superaktywne,
ale czasem do Was zaglądałyśmy.
Dziś musze napisać smutnego posta
- TeQuili już nie ma z nami...
Kupiłam TQ z siostrą, gdy byłyśmy studentkami...
pomijam fakt, że nikt nam wtedy nie powinien psa sprzedawać,
hodowla z której ją kupiłyśmy nie była chyba oficjalna,
ale... co ja wtedy wiedziałam....
całe życie u rodziców był pies,
więc na studiach po prostu brakowało nam towarzysza.
Mój berneńczyk miał więc ciekawe życie
- jadała chipsy,
chlipnęła czasem piwo,
chodziła na "wieczór naleśnika" do znajomych...
Jak prawdziwa studentka - wstawała o godzinie dwucyfrowej - przed 10tą nie było szans na spacer...
spać chodziła tak jak my - w środku nocy, po spacerze...
Nawet już po studiach, gdy siostra wyjechała, a ja przeprowadziłam się do swojego chłopaka
- za nic na świecie nie chciała wyjść z nim o świcie, przed pracą na siku :D
TQ miała kilka domów
- głównie mieszkałyśmy we Wrocławiu,
ale ze względu na charakter mojej pracy - dużo jeździłyśmy
- do miasta moich rodziców - tam był jej drugi dom
- duży ogród - starszy brat - owaczarek (odszedł w zeszłym roku)
często byłałyśmy też w rodzinnej wiosce mojego chłopaka
- góry, ogród, ogniska, grile....
Auto było więc czymś NAJ naj naj NAJ
- zawsze cały bagażnik dla niej, kocyk i zabawka...
na aut9ostradzie spała, ale gdy tylko wjeżdżałyśmy do miasta
- marszczyła czoło - tak - jak by rozpoznawała w którym to miejscu dziś jesteśmy.
Popełniłam jeden błąd,znaczy - teraz wiem, że nie było to mądre,
błędem nie mogę tego do końca nazwać, bo nie ukrywam - piękne to było!
mowa o ciąży- TQ nie była suką hodowlaną,
a mimo to raz ją dopuściłam, miała cudowne szczeniaki, z których każdy znalazł rodzinę...
wtedy tego nie wiedziałam, i nie do końca rozumiałam ... ale tego się nie odkręci,
kilka lat temu po prostu byłam młoda i głupia...
Dziś - rozumiem znaczenie hodowli,
wiem jakim ryzykiem był sam fakt kupienia TQ z niewiadomego źródła,
i jaką głupotą było pozwolenie sobie na jej ciąże...
ale to nie o tym ma być... chociaż - przed zakupem nowego szczeniaka, chciałam być z Wami szczera.
TQ miała wielu towarzyszy w swoim życiu, ciekawym doświadczeniem były kociaki
u kotki moich rodziców...
Kotka po dwóch tygodniach postanowiła ruszyć dalej na podbój kocurów,
a kociaki porzuciła... dokarmiałam je dzielnie a TQ.... sami zobaczcie:
https://www.youtube.com/watch?v=HgXIqrDbp2A
dwa kociaki na stałe zamieszkały z nami... i sami sobie wyobraźcie jak cała trójka szła na spacer...
mogłabym pisać i pisać...
ale niestety - TQ nie ma już z nami,
wszystko zaczęło się i skończyło tak szybko...
w listopadzie wyciety ropień z pośladka,
wyglądało, że wszystko ok,
w połowie grudnia jednak gorączka i duży wodniak na nodze - prawdopodobnie związany z tym ropniem,
jeszcze zmiana na łapie... -wszystko do badania,
podejrzenie nowotwory na łapie, ale bez złośliwych cech...
śwęta - trudności w oddychaniu - podejrzenie że to stan zapalny ropień/wodniak...
postanowiliśmy operacyjnie to usunąć..
narkoza, duszności natychmiastowe wybudzanie...
rtg klatki - duże zmiany w płucach.
Podjeliśmy próbę leczenia, ale było źle - TQ nie mogła spać - bo nie mogła się położyć,
gdy tylko się kładła - duszności - i od razu musiała wstawać,
my nie spaliśmy z nią - starałam się pomagać jak tylko mogła,
nawet stworzyliśmy coś w rodzaju podwieszenia - pod przednimi łapami, pod mordką - spała godzinę...
Pani Wet. zaproponowała koncentrator tlanu,
jako pomysł na ułatwienie oddychania,
tego samego dnia znaleźliśmy wypożyczalnie i sprowadziliśmy to do domu
- nie pomagało - nie chciała mieć tego na nosie...
czekaliśmy z nadzieją że lekarstwa zaczną działać
- niestety - trzecia noc nieprzespana
TQ padała ze zmęczenia, musiałam ja asekurować i podstawiać poduszki, żeby odpoczęła choc trochę.
Po rozmowie z Panią Wet. postanowiłam, że trzeba się pożegnać,
że nie mogę pozwolić na dalsze cierpienie.
Nie było łatwo, nadal nie jest... ale TQ zasnęła na zawsze...
Pocieszam się, że mogę z czystym sumieniem powiedzieć,
że miała wspaniałe życie,
może mało standardowe jak na psa - ale na bank wspaniałe i pełne miłości,
i co najważniejsze - nie chorowała - praktycznie całe 9 lat bez problemów,
problemy zaczeły się ... i skończyły szybko - nie cierpiała,
mam nadzieję, że zapamiętała tylko te dobre chwile,
a ostatnie tygodnie wyrzuciła z pamięci.
Pierwsze moje myśli - to "nigdy więcej" pies nie zagości w moim życiu,
ale po kilku dniach nie mogę przestać myśleć "a może jednak"
bez sensu jest, że miska na wodę stoi cały czas pełna (koty wypijaja tylko łyczka)
a ja nadal codziennie wymieniam dużą michę wody bo.... nie mam mniejszej?
bez sensu jest, że nikt na dźwięk kluczyków nie zrywa się i nie wsiada ze mną do auta,
i nie ma "tego spojrzenia" w tylnym lusterku, i nikt ze mną nie "śpiewa" w samochodzie
(ja śpiewam głośno - TQ szczeka)
bez sensu jest wychodzić na spacer z kotami!
bez sensu jest śnieg - spadł za późno - a tak wspaniale jest się potarzać w nim, jeść, rzucać kulkami...
bez sensu jest cisza w domu - brak stukających pazurków
bez sensu jest cisza pod lodówką gdy przygotowuję coś do jedzenia...
mogłabym tak bez końca chyba...
*****************************************************
na razie jednak... nieśmiało, przymierzam się do zakupu psiaka,
chcę żeby był to szwajcar, jednak nie berneńczyk,
i tak rozmyślam nad entliczkiem...
na razie to rozmyślania i oswajanie się z myślą,
miałam nawet plan pojechania do hodowli i spotkania szczeniaków na żywo,
chciałam zobaczyć jak to będzie...
ale Pani z hodowli zapytała czy "jestem zdecydowana czy tylko chcę pooglądać"
- odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że zainteresowana jestem, ale zdecydowana - jeszcze nie.
Dowiedziałam się że najlepiej będzie przyjechać w momencie gdy szczeniaku już będą na tyle duże żeby je odebrać,
bo przecież to bez sensu jechać taki kawał żeby tylko pooglądać,
poza tym szczeniaki są jeszcze za mał (6 tyg) żeby je oglądać,
bo można przenieść na nie choroby, a one jeszcze nie są szczepione.
To był mój pierwszy kontak w życiu z hodowlą... ale mam wrażanie, że to nie tak się powinno odbywać.
poczekam więc... może ktoś, gdzieś, kiedyś...
może za jakiś czas urodzi się dla mnie przyjaciel :)
nie byłyśmy jakoś superaktywne,
ale czasem do Was zaglądałyśmy.
Dziś musze napisać smutnego posta
- TeQuili już nie ma z nami...
Kupiłam TQ z siostrą, gdy byłyśmy studentkami...
pomijam fakt, że nikt nam wtedy nie powinien psa sprzedawać,
hodowla z której ją kupiłyśmy nie była chyba oficjalna,
ale... co ja wtedy wiedziałam....
całe życie u rodziców był pies,
więc na studiach po prostu brakowało nam towarzysza.
Mój berneńczyk miał więc ciekawe życie
- jadała chipsy,
chlipnęła czasem piwo,
chodziła na "wieczór naleśnika" do znajomych...
Jak prawdziwa studentka - wstawała o godzinie dwucyfrowej - przed 10tą nie było szans na spacer...
spać chodziła tak jak my - w środku nocy, po spacerze...
Nawet już po studiach, gdy siostra wyjechała, a ja przeprowadziłam się do swojego chłopaka
- za nic na świecie nie chciała wyjść z nim o świcie, przed pracą na siku :D
TQ miała kilka domów
- głównie mieszkałyśmy we Wrocławiu,
ale ze względu na charakter mojej pracy - dużo jeździłyśmy
- do miasta moich rodziców - tam był jej drugi dom
- duży ogród - starszy brat - owaczarek (odszedł w zeszłym roku)
często byłałyśmy też w rodzinnej wiosce mojego chłopaka
- góry, ogród, ogniska, grile....
Auto było więc czymś NAJ naj naj NAJ
- zawsze cały bagażnik dla niej, kocyk i zabawka...
na aut9ostradzie spała, ale gdy tylko wjeżdżałyśmy do miasta
- marszczyła czoło - tak - jak by rozpoznawała w którym to miejscu dziś jesteśmy.
Popełniłam jeden błąd,znaczy - teraz wiem, że nie było to mądre,
błędem nie mogę tego do końca nazwać, bo nie ukrywam - piękne to było!
mowa o ciąży- TQ nie była suką hodowlaną,
a mimo to raz ją dopuściłam, miała cudowne szczeniaki, z których każdy znalazł rodzinę...
wtedy tego nie wiedziałam, i nie do końca rozumiałam ... ale tego się nie odkręci,
kilka lat temu po prostu byłam młoda i głupia...
Dziś - rozumiem znaczenie hodowli,
wiem jakim ryzykiem był sam fakt kupienia TQ z niewiadomego źródła,
i jaką głupotą było pozwolenie sobie na jej ciąże...
ale to nie o tym ma być... chociaż - przed zakupem nowego szczeniaka, chciałam być z Wami szczera.
TQ miała wielu towarzyszy w swoim życiu, ciekawym doświadczeniem były kociaki
u kotki moich rodziców...
Kotka po dwóch tygodniach postanowiła ruszyć dalej na podbój kocurów,
a kociaki porzuciła... dokarmiałam je dzielnie a TQ.... sami zobaczcie:
https://www.youtube.com/watch?v=HgXIqrDbp2A
dwa kociaki na stałe zamieszkały z nami... i sami sobie wyobraźcie jak cała trójka szła na spacer...
mogłabym pisać i pisać...
ale niestety - TQ nie ma już z nami,
wszystko zaczęło się i skończyło tak szybko...
w listopadzie wyciety ropień z pośladka,
wyglądało, że wszystko ok,
w połowie grudnia jednak gorączka i duży wodniak na nodze - prawdopodobnie związany z tym ropniem,
jeszcze zmiana na łapie... -wszystko do badania,
podejrzenie nowotwory na łapie, ale bez złośliwych cech...
śwęta - trudności w oddychaniu - podejrzenie że to stan zapalny ropień/wodniak...
postanowiliśmy operacyjnie to usunąć..
narkoza, duszności natychmiastowe wybudzanie...
rtg klatki - duże zmiany w płucach.
Podjeliśmy próbę leczenia, ale było źle - TQ nie mogła spać - bo nie mogła się położyć,
gdy tylko się kładła - duszności - i od razu musiała wstawać,
my nie spaliśmy z nią - starałam się pomagać jak tylko mogła,
nawet stworzyliśmy coś w rodzaju podwieszenia - pod przednimi łapami, pod mordką - spała godzinę...
Pani Wet. zaproponowała koncentrator tlanu,
jako pomysł na ułatwienie oddychania,
tego samego dnia znaleźliśmy wypożyczalnie i sprowadziliśmy to do domu
- nie pomagało - nie chciała mieć tego na nosie...
czekaliśmy z nadzieją że lekarstwa zaczną działać
- niestety - trzecia noc nieprzespana
TQ padała ze zmęczenia, musiałam ja asekurować i podstawiać poduszki, żeby odpoczęła choc trochę.
Po rozmowie z Panią Wet. postanowiłam, że trzeba się pożegnać,
że nie mogę pozwolić na dalsze cierpienie.
Nie było łatwo, nadal nie jest... ale TQ zasnęła na zawsze...
Pocieszam się, że mogę z czystym sumieniem powiedzieć,
że miała wspaniałe życie,
może mało standardowe jak na psa - ale na bank wspaniałe i pełne miłości,
i co najważniejsze - nie chorowała - praktycznie całe 9 lat bez problemów,
problemy zaczeły się ... i skończyły szybko - nie cierpiała,
mam nadzieję, że zapamiętała tylko te dobre chwile,
a ostatnie tygodnie wyrzuciła z pamięci.
Pierwsze moje myśli - to "nigdy więcej" pies nie zagości w moim życiu,
ale po kilku dniach nie mogę przestać myśleć "a może jednak"
bez sensu jest, że miska na wodę stoi cały czas pełna (koty wypijaja tylko łyczka)
a ja nadal codziennie wymieniam dużą michę wody bo.... nie mam mniejszej?
bez sensu jest, że nikt na dźwięk kluczyków nie zrywa się i nie wsiada ze mną do auta,
i nie ma "tego spojrzenia" w tylnym lusterku, i nikt ze mną nie "śpiewa" w samochodzie
(ja śpiewam głośno - TQ szczeka)
bez sensu jest wychodzić na spacer z kotami!
bez sensu jest śnieg - spadł za późno - a tak wspaniale jest się potarzać w nim, jeść, rzucać kulkami...
bez sensu jest cisza w domu - brak stukających pazurków
bez sensu jest cisza pod lodówką gdy przygotowuję coś do jedzenia...
mogłabym tak bez końca chyba...
*****************************************************
na razie jednak... nieśmiało, przymierzam się do zakupu psiaka,
chcę żeby był to szwajcar, jednak nie berneńczyk,
i tak rozmyślam nad entliczkiem...
na razie to rozmyślania i oswajanie się z myślą,
miałam nawet plan pojechania do hodowli i spotkania szczeniaków na żywo,
chciałam zobaczyć jak to będzie...
ale Pani z hodowli zapytała czy "jestem zdecydowana czy tylko chcę pooglądać"
- odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że zainteresowana jestem, ale zdecydowana - jeszcze nie.
Dowiedziałam się że najlepiej będzie przyjechać w momencie gdy szczeniaku już będą na tyle duże żeby je odebrać,
bo przecież to bez sensu jechać taki kawał żeby tylko pooglądać,
poza tym szczeniaki są jeszcze za mał (6 tyg) żeby je oglądać,
bo można przenieść na nie choroby, a one jeszcze nie są szczepione.
To był mój pierwszy kontak w życiu z hodowlą... ale mam wrażanie, że to nie tak się powinno odbywać.
poczekam więc... może ktoś, gdzieś, kiedyś...
może za jakiś czas urodzi się dla mnie przyjaciel :)