Wiem, iż wielu z Was ciągle "kibicuje" nam podczas naszych poszukiwań; dowodem tego są liczne głosy, zapytania, maile... Wiem, że ciągle myślicie, podobnie jak my - zadajecie sobie pytanie "kiedy?" i że nigdy nie zwątpiliście w cel oraz zasadność takich poszukiwań. Niektórzy z Was - być może - myslą, iż się poddaliśmy, ale ja po prostu tylko nie pisałam na bieżąco, a poszukiwania trwały...
Dziś jesteśmy znacznie mądrzejsi, wiemy o wiele więcej n/t tego, dlaczego to się stało i przede wszystkim CO się tak naprawdę wtedy stało. Pozwolę sobie jednak na zachowanie tych szczegółów tylko dla nas, bo pewne rzeczy interpretuje się tutaj dość dowolnie.
A tłumaczyć i bronić się potem strasznie trudno, kiedy dostaje się wyraźne sygnały, iż to prywatny folwark...Ale nie o tym chciałam. W sobotę minęły 3. miesiące od czasu, jak nasz dom gwałtownie opustoszał. Nagle i bez zapowiedzi. Bez znaków czy przeczuć. To były straszne 3 miesiące. Najdłuższe w naszym życiu. Pełne wpatrywania się w taflę wody, fotografowania jej, rozmów ze specjalistami maści wszelakiej - od lekarzy patologów po policjantów z kryminalnego, od strażaków po właścicieli barek na rzece, od płetwonurków po wędkarzy... Wiedza, którą posiedliśmy nie wróci nam Brombasa, ale może przyda się komuś innemy w przyszłości, niekoniecznie w takich okolicznościach...
Nie będę wklejac Wam tutaj fotografii wszystkich "oddanych" przez rzekę zwierząt, które to czasem fotografowaliśmy - bo albo były za daleko i nie mogliśmy bez odpowiedniego powiększenia niczego zidentyfikować (tak było np. z dzikiem, który leżał jakieś 15 m od brzegu, ale początkowo pozycja mogła wskazywać, iż to pies - kto widział fotki, ten wie) albo też trzeba było powiadomić odpowiednie służby "sprzątające" i zapodać im lokalizację... Mogę powiedzieć jedno: przyroda się z nikim nie szczypie - znaleźliśmy i konia, i lisy, i łabędzia - który to wszak powinien sobie z tym żywiołem dać radę...
Korzystaliśmy z pomocy specjalistów najróżniejszej maści. Z najbardziej zwariowanych pomysłów, byle tylko odnaleźć Brombasa. Czas, niestety, nie był naszym sprzymierzeńcem. Im robiło się cieplej, im wyższa była temperatura wody, tym częściej docierała do nas myśl, że coś jest nie tak... Że to dziwne, że wypływają nawet tak wielkie zwierzęta jak koń, a Brombas nie... Z początkiem kwietnia, kiedy zrobiło się u nas już bardzo ciepło, wiedzieliśmy, iż zaczyna się wyścig. Wiedzieliśmy też (i tu z góry przepraszam za określenie, zwłaszcza mojego najdroższego Brombaska), że szukamy po trosze "worka z koścmi", że wszystkie tkanki miękkie uległy już rozkładowi, że konfrontacja będzie trudna.... Że On już jest bardzo inny
W pewnym momencie pojawiła się hipoteza (jak się miało niebawem okazać - słuszna), że Brombas jest czymś obciążony, o coś zaczepiony i owo coś nie pozwoliło mu wypłynąć na powierzchnię. Oprócz jeżdżenia nad rzekę z kaloszami, linami, lornetkami, tyczkami, łódką, aparatem fotograficznym itp., zaczęło się jeszcze trałowanie dna (rzucasz taką "czworoboczną" kotwicę i ciągniesz po dnie na linie, czekając o co zahaczy). We wskazanych miejscach natrafiła ona na 2 takie niespodzianki, z których udało się wyrwać po olbrzymim kawale drewna.
Stwierdziliśmy, że niewiele teraz już ryzykujemy, przy tej temperaturze i wczoraj właśnie znajomi WOPR-owcy, którzy świetnie znali Brombasa, weszli we wskazanym miejscu pod wodę z "podwodnym" aparatem fotograficznym. Szczegóły zachowam dla siebie. Brombek jest zaczopowany w wielgachnym korzeniu drzewa, który to mozolnie, ale jednak toczony jest po dnie. Nie ma większych szans na uwolnienie Go stamtąd, bo jest jakby zakleszczony między poszczególnymi częściami tego korzenia. Nie mamy sprzętu, by wyciągnąć korzeń w całości i z tego, co wiemy, mało kto ma go w okolicy. Sprowadzenie czegoś do podniesienia (czego? dźwigu?) pociągnęłoby za sobą masę najróżniejszych sytuacji, związanych nie tylko z finansami. Nie chcę się rozwodzić, że to tereny podmokłe, że zakażenie itd., bo każdy, kto pomyśli choć chwilkę wpadnie na takie myśli, a dla mnie "rozdrabnianie się" jest bardzo bolesne. Pozostaje nam czekać, aż korzeń się rozpadnie lub też pogodzić się z myślą, iż On tak chciał. Iż Jego grób będzie właśnie tam. Że ukochał tak mocno wodę, że to właśnie ona pozwoli mu wrócić do Natury... Że nie chce, byśmy Go oglądali takiego... Chce, byśmy Go pamiętali radosnego, pędzącego do nas na wyścigi... Widziałam tylko 3 zdjęcia zrobione pod wodą - On wcale nie jest bardzo głęboko... (Reszty koledzy chcieli nam oszczędzić.... I sama nie wiem - dobrze to czy źle...) I nie mam wątpliwości, że to jest Brombas. Jeśli wierzycie mi na słowo, nie będziecie pytać, skąd to wiem i co takiego było na tych zdjęciach...
Na dzień dzisiejszy jeszcze nie wiem, co zrobimy. Jeszcze się łudzę, że korzeń się rozwali... (Nie rozwalił się przez 23 km - bo tyle przepłynął Brombas - ale może jednak o coś się rozwali...)
Wiem za to jedno - to było najpiękniejsze 5 lat naszego życia. I jeśli pojawi się kiedyś w naszym życiu jeszcze bern, to każdy będzie miał jedną podstawową wadę: nie będzie Nim
Przystańcie czasem, proszę, zadumani w tym pędzącym życiu i pomyślcie, o ile lepsze są te kochane stworzenia od nas...
A Brombasa zapamiętajcie takiego...












...pełnego życia, inwencji i radości.