Dziękuję wam wszystkim za ciepłe słowa, jest ciężko, jest bardzo ciężko. Gdy żegnaliśmy Berniego byliśmy choć w części przygotowani na to, że on odejdzie, a odejście jego będzie mu ulgą w cierpieniu.
Borka to grom z jasnego nieba. Ona - zawsze wesoła, ona - w świetnej kondycji, ona - zdrowa jak koń, ona - pokonująca codzienną 10- km trasę na równi z młodymi bez oznak zmęczenia. I gdy tak nagle odeszła to jakby świat chciał się zwalić nam na głowę.......
Moje motto:
"a po nocy przychodzi dzień
a po burzy słońce"...
najwyraźniej w Kniei nie czas jeszcze na dzień i słońce........... Trwamy w strasznie ciemnej nocy, podczas której grzmią gromy a niebo rozświetlają pioruny. Od listopada co jakiś czas regularnie uczymy się pokory i to zdaje się we wszystkich dziedzinach życia. Sama nie wiem , czy to jakiś test na przetrwanie? Typu ile człowiek może udźwignąć?
Anna Rozalska napisał(a):Bardzo wspólczujemy, czy wiadomo co bylo przyczyną?
Tak jak pisałam -skręt żołądka
BORKA - Jak to się stało? Do dziś rozpamiętujemy razem z Ryśkiem minuta po minucie przebieg wydarzeń i ...to jest takie nierealne. To wydaje się być takie jak we śnie, na pewno znacie to uczucie gdy śniąc che się biec a nogi nie słuchają. Takie mniej więcej uczucia towarzyszyły nam przez ostatnie 3 godziny życia Bory. 2.04.2011 czas 19.30 - 22.30 najdłuższe 3 godziny....
Wspominałam, że chodzimy na marszobiegi - 10 km dziennie. Gdybym w tym dniu zrobiła tak jak codzień i poszłabym z nimi na nasz spacer zapewne obwiniałabym ten właśnie spacer. W tą feralną sobotę akurat nie mogłam nawet nosa wyściubić z domu. Psiaki przewegetowały cały dzień leżąc bykiem, żadnego zmęczenia.....
Okropna godzina 19.30 - Rysiu poszedła nakarmić psiaki. Postawił im miski z jedzeniem. Zanim Soti, Ofra, Kora i Karo zdążyły pochylić głowy do misek Bora swojej porcji już nie miała, zanim Rysiu się odwrócił Bora zdążyła ukraść Karowi zawartość michy. Zanim reszta dokończyła jedzenie Bora zaczęła się dziwnie zachowywać. Rysiu mnie zawołał , Bora to siadała to wstawała, to znów się położyła, po chwili miała już bardzo twardy brzuch. Stwierdziłam, że musi to być skręt żołądka. Rysiu wyprowadza samochód , w międzyczasie widzę, że Bora ma odruch wymiotny ale bez skutku. To upewnia mnie w przekonaniu, że to skręt żołądka. Jedziemy do naszego weta - mamy przed sobą 50 km drogi. Z drogi dzwonimy do niego żeby się przygotował. Niestety jego komórka jest wyłączona. To jest zły znak, on zawsze ma komórkę włączoną jeżeli jest w domu. Skoro jest wyłączona zapewne gdzieś wyjechał. Jedziemy pełni niepokoju (może jednak jest , może ma jakiś zabieg i wyłączył telefon). 20.15 - jesteśmy na miejscu. Nasze przeczucie niestety się sprawdziło, Nas wet wyjechał nie ma go!!!!!!!! Rozpacz i bezradność zapiera nam dech. Ogarnia nas panika, Borka cierpi coraz bardziej, robi się coraz grubsza. Co robić?????
Przypomnina się nam, że kolego Ryśka z pracy mieszka w Białogardzie, może zna innego weta. Dzwonimy - tak Piotrek zna weta dzwoni do niego nam daje jego numer też dzwonimy do niego. Niestety po chwili okazuje się, że jego również nie ma , ma być o 22.00. Za długo. Postanawiamy jechać do Koszalina. W międzyczasie zdobywamy numer telefonu do chirurga, nie bardzo jest przekonany......w końcu mówi, dobrze jeśli koledzy mi pomogą i zechcą przyjść to będę. Z białogardu przyjechaliśmy do Koszalina o 21.30. Ekipy jeszcze nie było. Przyjechali o 21.40. Zaraz podali atropinę, zaczęli szykować wszystko. Położyliśmy Borkę na stół, w miedzyczasie lekarze szykowali wszystko co niezbędne do operacji. Jeszcze w międzyczasie wet. spróbował założyć sondę do żołądka , niestety nie dało się. Nie było prześwitu żadnego a Bora była coraz bardziej nadęta. Już się szykowali do cięcia. Trzymałam ją za głowę , przytulałam, Rysiek głaskał ją po brzuchu i nagle w tym samym momencie przerażeni spojrzeliśmy na siebie . Odezwałam się pierwsza - ona nie oddycha. Te moje słowa dźwięczą mi w głowie jak dzwony...... stetoskop, serce nie bije, młoda dziewczyna , chyba jedna z wetek, woła szefa. On sprawdza i potwierdza. Jeszcze robi Borze sztuczne oddychanie, jeszcze masaż serca............bez skutku. Spoglądam na zegar wiszący na ścianie - 22.30.......
Ciągle zadajemy sobie pytania. Czy można było tego uniknąć? Czy gdyby Borka dostała jeść w większej odległości od innych, to może nie jadłaby tak łapczywie? Czy gdyby w tym dniu cdostały suchą karmę a nie pachnące gotowane, czy wtedy by z mniejszym apetytem jadła? Czy coś mogło temu zapobiec? Już nigdy nie uzyskamy na to odpowiedzi.
Dobrze, że chociaż umarła przy nas, że mogliśmy ją przytulać w ostatnich chwilach jej życia.