Niebezpieczne zabawy ... przestroga.

Myśleliśmy że nas nigdy to nie dotknie.. niestety myliliśmy się. Piszę ten wątek z myślą że może komuś się przyda a może nawet ustrzeże jakiegoś biedaka przed chirurgiem a właścicieli przed masą nerwów , nieprzespanymi nocami oraz nie małymi kosztami całej przygody.
O czym mowa ................. o połknięciu przez naszego pupila kamienia , błędnej diagnozy , "profesjonalizmie" weterynarzy , którzy nadają się tylko do przycinania pazurów oraz powikłaniami , które przyprawiają o zawał serca.
Wszystko zaczęło się na początku stycznia . Dzień jak co dzień , akurat mieliśmy wolny piątek więc poranna atmosfera rewelacyjna . Poranna kawa na stole , futrzak lata po pokoju cały szczęśliwy i domaga się ciastek , które akurat leżą na stole . Nic nie zapowiadało tego co nastąpić miało w ciągu najbliższych godzin i dni ........... no ale życie pisze swoje scenariusze.
Sucz jak zwykle wyłudziła ciastko i wyciągnęła mnie z wyrka na spacerek . Po powrocie za jakiś czas zwymiotowała ,a że czasem jej się to zdarzało w ostatnim czasie nic nie wzbudziło naszych podejrzeń ( akurat nasz egzemplarz jest z serii odkurzaczy i pożeraczy celulozy ) ... jak zwykle w ruch poszły ręczniki jednorazowe i mycie kafli.
Po pół godzinie ponowna przygoda , ale i to jeszcze nie zapaliło u nas lampki ostrzegawczej. Tłumaczyliśmy sobie że pewnie znowu pożarła na spacerze jakąś chusteczkę czy i inne śmieci.
Nerwy zaczęły się dopiero kiedy pies zwymiotował 3 a potem czwarty raz. Mieliśmy już jechać do weta ale Nana przestała wymiotować , jedyne co to straciła apetyt . Zapadłą decyzja że jak nic się nie poprawi następnego dnia jedziemy do weterynarza bo najprawdopodobniej czymś się zatruła . Akurat były to dni kiedy na pomorzu występowały wichury zbliżała się już 18 i wszystkie gabinety w pobliżu były zamknięte.
Ale nagle zaczęła wymiotować wodą , dosłownie jakby z wiadra wylał na podłogę . Szybko zacząłem szukać jakiegoś weterynarza , który nas przyjmie lub przyjedzie na wizytę domową . Nana jest z tych co w samochodzie po kilku minutach opróżnia zawartość żołądka na tylną kanapę . Znalazłem lekarz , która podjechała do gabinetu o 20 ... musieliśmy tylko dojechać. W drodze ponownie zwróciła dużą ilość wody na tylną kanapę ... dosłownie wody .... bo na szczęście piła , pomimo że nic nie jadła.
I tutaj pierwsza porażka a dokładnie "profesjonalista" weterynarz . Miła pani , gabinet nawet fajny i dobrze wyposażony . Myślę sobie znaleźliśmy fajne miejsce i nawet blisko .
Ale szczenna mi opadła jak pani zaczęła stawiać diagnozę na podstawie naszych relacji . Nie dotknęła nawet brzucha ... ale za to fotki lustrzanką do kartoteki zrobiła profesjonalnie. Przyszła jeszcze pora na pomiar temperatury .......... i tu porażka . Na wyposażeniu tylko termometr "dogłębny" a że nasza sucz to grzeczna panienka nie dała sobie zaaplikować termometru pod kitę :) . Weterynarz nawet bała się chyba jej dotknąć.
" No ale widzę że temperatury chyba nie ma , zatruła się zapewne" , postawiwszy diagnozę na podstawie wywiadu i "zrobionych fotek chyba" zaaplikowała 3 zastrzyki w tym jeden przeciwwymiotny . I to był pierwszy błąd - zastrzyk przeciwwymiotny. Skasowała 150 , puściła uśmiech i życzyła powrotu do zdrowia.
Pies po zaaplikowaniu zastrzyku przeciwwymiotnego już nie zwymiotował . Nastała sobota .... tutaj streszczę tylko co nastąpiło bo mnie nie było a z psiakiem walczyła żona.
Wymioty powróciły , tym razem Nana zwróciła z żółcią ... w dalszy ciągu nic nie jadła ... nawet na widok kiełbasy uciekała co nas bardzo zaniepokoiło . Żona odwiedziła naszego weterynarza opisując wszystko co działo się z psem od piątku rana . Tu akurat Nana została porządnie wymacana , dostała kolejny antybiotyk i kolejną porcję zastrzyków przeciwwymiotnych - to kolejny błąd .
Już tego dnia , szukając informacji o objawach w necie zacząłem podejrzewać niewydolność jelit albo że pies coś połknął. Weterynarz nie , nawet nie skierował na RTG czy jakieś inne badania .....
Nana słabła ale przestała wymiotować. Od piątku nic nie jadła i nawet sucha krakowska nie robiła na niej wrażenia.
Niedziela , pies dalej nic nie je ......... po południu zwymiotował żółcią z krwią ( zielona ciecz z krwią , która ma postać jakby fusów od kawy czy brązowych ziół ) . Wiedziałem już co to jest bo naczytałem się całą sobotę i wiedziałem że może przepowiadać większe problemy .
W planie była kolejna wizyta w poniedziałek rano jak stan się nie pogorszy . Ale o 24 Nana ponownie zwymiotowała żółcią z krwią . Psiak już ledwo stał na nogach .
Wcześniej szukając informacji na temat choroby trafiłem na adres szpitala dla zwierząt w Gdańsku . Godzina 0:30 telefon do szpitala a po 20 minutach Nana wylądowała już w gabinecie .
Oczywiście pierwsze co to RTG - podejrzenie niedrożności jelit po krótkiej rozmowie z lekarzem.
Tutaj zdjęcie : kamień 3,6cm w jelicie cienkim.

Tak wygląda w realu :

Oczywiście zaraz badania krwi na Cito . Psiak został w szpitalu na poranną operację pod kroplówkami.
Stan jego się pogorszył mocno przez nieszczęsne zastrzyki przeciwwymiotne , które tak chętnie aplikowali weterynarze.
I wydawało by się że dalej już tylko może być lepiej ............. i było przez tydzień.
Tutaj wspomnę o pełnym profesjonalizmie lekarzy ze szpitala . Atmosfera i obsługa na b. wysokim poziomie .
Pies po operacji musiał zostać do czwartku na obserwacji .
W czwartek odebraliśmy sunię , która naprawdę była w dobrej kondycji.
Wystarczyło tylko naciąć jelito cienkie żeby wyjąć kamień , ale niestety jak przemieszczał się w jelitach " nie wiadomo jak długo" trochę je pokiereszował .Oczywiście przedstawiono nam możliwość wystąpienia stanu zapalnego otrzewnej ...i związane z tym komplikacje.
Następnego dnia po odebraniu psiaka z rany zaczął się sączyć płyn ... kapał co jakiś czas . Uprzedzono nas że może to występować ale bierze leki i lepiej jak płyn wycieka . Pies czuł się bardzo dobrze poza tym kapaniem płynu. W sobotę leciał mocniej wiec pojechaliśmy na kontrolę . Niestety i tak nie można było nic zrobić poza lekami a płyn musi sam się wydostać. Lepiej jak się wydostaje niż zalega w otrzewnej.
W poniedziałek przestał lecieć kompletnie i przez kolejny tydzień byliśmy szczęśliwi że odzyskaliśmy wreszcie naszą szczęśliwą sunie.
Przyszła kolej na zdjęcie szwów ...... i kolejna tragedia . Przepuklina ... Niestety płyn w jamie nie pozwolił się zrosnąć mięśniom na brzuchu a szwy wew. się rozpuściły . Na całej długości rany mięsień nie trzymał.
Kolejna operacja ... przed nami . Odczekaliśmy tydzień żeby piesek już całkiem dobrze się poczuł i kolejna operacja ... tym razem na szczęście prostsza .
Ale żeby nie było za prosto trzeba było przyciąć zdegradowane końce mięśni żeby się dobrze zrosły .
Blizna już nie jest taka ładna jak poprzednia ale i szwy musiały być mocniejsze.
Jesteśmy już 4 dni po operacji a sunia bryka jakby nigdy nic się nie przydarzyło .
Jedynie po wydepilowanym podwoziu widać że miała przejścia . ...... mamy nadzieję że to już koniec męczarni dla naszej sumi .
Podsumowanie :
Kamień w żołądku zalegał zanim się przemieścił na pewno kilka tygodni , miesięcy a może i nawet ponad rok.
Pies połknął go podczas spacerku , zabawy .
............kończąc pisanie tego wątku .... rana zaczyna krwawić ...............
........... lecimy do szpitala .
jak wrócę napiszę co i jak.
O czym mowa ................. o połknięciu przez naszego pupila kamienia , błędnej diagnozy , "profesjonalizmie" weterynarzy , którzy nadają się tylko do przycinania pazurów oraz powikłaniami , które przyprawiają o zawał serca.
Wszystko zaczęło się na początku stycznia . Dzień jak co dzień , akurat mieliśmy wolny piątek więc poranna atmosfera rewelacyjna . Poranna kawa na stole , futrzak lata po pokoju cały szczęśliwy i domaga się ciastek , które akurat leżą na stole . Nic nie zapowiadało tego co nastąpić miało w ciągu najbliższych godzin i dni ........... no ale życie pisze swoje scenariusze.
Sucz jak zwykle wyłudziła ciastko i wyciągnęła mnie z wyrka na spacerek . Po powrocie za jakiś czas zwymiotowała ,a że czasem jej się to zdarzało w ostatnim czasie nic nie wzbudziło naszych podejrzeń ( akurat nasz egzemplarz jest z serii odkurzaczy i pożeraczy celulozy ) ... jak zwykle w ruch poszły ręczniki jednorazowe i mycie kafli.
Po pół godzinie ponowna przygoda , ale i to jeszcze nie zapaliło u nas lampki ostrzegawczej. Tłumaczyliśmy sobie że pewnie znowu pożarła na spacerze jakąś chusteczkę czy i inne śmieci.
Nerwy zaczęły się dopiero kiedy pies zwymiotował 3 a potem czwarty raz. Mieliśmy już jechać do weta ale Nana przestała wymiotować , jedyne co to straciła apetyt . Zapadłą decyzja że jak nic się nie poprawi następnego dnia jedziemy do weterynarza bo najprawdopodobniej czymś się zatruła . Akurat były to dni kiedy na pomorzu występowały wichury zbliżała się już 18 i wszystkie gabinety w pobliżu były zamknięte.
Ale nagle zaczęła wymiotować wodą , dosłownie jakby z wiadra wylał na podłogę . Szybko zacząłem szukać jakiegoś weterynarza , który nas przyjmie lub przyjedzie na wizytę domową . Nana jest z tych co w samochodzie po kilku minutach opróżnia zawartość żołądka na tylną kanapę . Znalazłem lekarz , która podjechała do gabinetu o 20 ... musieliśmy tylko dojechać. W drodze ponownie zwróciła dużą ilość wody na tylną kanapę ... dosłownie wody .... bo na szczęście piła , pomimo że nic nie jadła.
I tutaj pierwsza porażka a dokładnie "profesjonalista" weterynarz . Miła pani , gabinet nawet fajny i dobrze wyposażony . Myślę sobie znaleźliśmy fajne miejsce i nawet blisko .
Ale szczenna mi opadła jak pani zaczęła stawiać diagnozę na podstawie naszych relacji . Nie dotknęła nawet brzucha ... ale za to fotki lustrzanką do kartoteki zrobiła profesjonalnie. Przyszła jeszcze pora na pomiar temperatury .......... i tu porażka . Na wyposażeniu tylko termometr "dogłębny" a że nasza sucz to grzeczna panienka nie dała sobie zaaplikować termometru pod kitę :) . Weterynarz nawet bała się chyba jej dotknąć.
" No ale widzę że temperatury chyba nie ma , zatruła się zapewne" , postawiwszy diagnozę na podstawie wywiadu i "zrobionych fotek chyba" zaaplikowała 3 zastrzyki w tym jeden przeciwwymiotny . I to był pierwszy błąd - zastrzyk przeciwwymiotny. Skasowała 150 , puściła uśmiech i życzyła powrotu do zdrowia.
Pies po zaaplikowaniu zastrzyku przeciwwymiotnego już nie zwymiotował . Nastała sobota .... tutaj streszczę tylko co nastąpiło bo mnie nie było a z psiakiem walczyła żona.
Wymioty powróciły , tym razem Nana zwróciła z żółcią ... w dalszy ciągu nic nie jadła ... nawet na widok kiełbasy uciekała co nas bardzo zaniepokoiło . Żona odwiedziła naszego weterynarza opisując wszystko co działo się z psem od piątku rana . Tu akurat Nana została porządnie wymacana , dostała kolejny antybiotyk i kolejną porcję zastrzyków przeciwwymiotnych - to kolejny błąd .
Już tego dnia , szukając informacji o objawach w necie zacząłem podejrzewać niewydolność jelit albo że pies coś połknął. Weterynarz nie , nawet nie skierował na RTG czy jakieś inne badania .....
Nana słabła ale przestała wymiotować. Od piątku nic nie jadła i nawet sucha krakowska nie robiła na niej wrażenia.
Niedziela , pies dalej nic nie je ......... po południu zwymiotował żółcią z krwią ( zielona ciecz z krwią , która ma postać jakby fusów od kawy czy brązowych ziół ) . Wiedziałem już co to jest bo naczytałem się całą sobotę i wiedziałem że może przepowiadać większe problemy .
W planie była kolejna wizyta w poniedziałek rano jak stan się nie pogorszy . Ale o 24 Nana ponownie zwymiotowała żółcią z krwią . Psiak już ledwo stał na nogach .
Wcześniej szukając informacji na temat choroby trafiłem na adres szpitala dla zwierząt w Gdańsku . Godzina 0:30 telefon do szpitala a po 20 minutach Nana wylądowała już w gabinecie .
Oczywiście pierwsze co to RTG - podejrzenie niedrożności jelit po krótkiej rozmowie z lekarzem.
Tutaj zdjęcie : kamień 3,6cm w jelicie cienkim.

Tak wygląda w realu :

Oczywiście zaraz badania krwi na Cito . Psiak został w szpitalu na poranną operację pod kroplówkami.
Stan jego się pogorszył mocno przez nieszczęsne zastrzyki przeciwwymiotne , które tak chętnie aplikowali weterynarze.
I wydawało by się że dalej już tylko może być lepiej ............. i było przez tydzień.
Tutaj wspomnę o pełnym profesjonalizmie lekarzy ze szpitala . Atmosfera i obsługa na b. wysokim poziomie .
Pies po operacji musiał zostać do czwartku na obserwacji .
W czwartek odebraliśmy sunię , która naprawdę była w dobrej kondycji.
Wystarczyło tylko naciąć jelito cienkie żeby wyjąć kamień , ale niestety jak przemieszczał się w jelitach " nie wiadomo jak długo" trochę je pokiereszował .Oczywiście przedstawiono nam możliwość wystąpienia stanu zapalnego otrzewnej ...i związane z tym komplikacje.
Następnego dnia po odebraniu psiaka z rany zaczął się sączyć płyn ... kapał co jakiś czas . Uprzedzono nas że może to występować ale bierze leki i lepiej jak płyn wycieka . Pies czuł się bardzo dobrze poza tym kapaniem płynu. W sobotę leciał mocniej wiec pojechaliśmy na kontrolę . Niestety i tak nie można było nic zrobić poza lekami a płyn musi sam się wydostać. Lepiej jak się wydostaje niż zalega w otrzewnej.
W poniedziałek przestał lecieć kompletnie i przez kolejny tydzień byliśmy szczęśliwi że odzyskaliśmy wreszcie naszą szczęśliwą sunie.
Przyszła kolej na zdjęcie szwów ...... i kolejna tragedia . Przepuklina ... Niestety płyn w jamie nie pozwolił się zrosnąć mięśniom na brzuchu a szwy wew. się rozpuściły . Na całej długości rany mięsień nie trzymał.
Kolejna operacja ... przed nami . Odczekaliśmy tydzień żeby piesek już całkiem dobrze się poczuł i kolejna operacja ... tym razem na szczęście prostsza .
Ale żeby nie było za prosto trzeba było przyciąć zdegradowane końce mięśni żeby się dobrze zrosły .
Blizna już nie jest taka ładna jak poprzednia ale i szwy musiały być mocniejsze.
Jesteśmy już 4 dni po operacji a sunia bryka jakby nigdy nic się nie przydarzyło .
Jedynie po wydepilowanym podwoziu widać że miała przejścia . ...... mamy nadzieję że to już koniec męczarni dla naszej sumi .
Podsumowanie :
Kamień w żołądku zalegał zanim się przemieścił na pewno kilka tygodni , miesięcy a może i nawet ponad rok.
Pies połknął go podczas spacerku , zabawy .
............kończąc pisanie tego wątku .... rana zaczyna krwawić ...............

jak wrócę napiszę co i jak.