
To zdjęcie jest zrobione chyba jeszcze w lutym... od lewej Żiżi, ja i Impreza
Gosia, pamietasz wystawe w Poznaniu... tak to się zaczeło...
Po trzech dniach bez żadnego namysłu byłam już w Łodzi, chciałam by miała lepszy dom, niż ten do którego miała trafić.
Żiżi jest z nami od dobrych 4 miesięcy a ja już teraz nie wyobrażam sobie żadnego kolejnego dnia bez Niej.
Od 25 marca walczymy o nią wszyscy.
Mam niesamowitego weterynarza, dzięki któremu przeżyła krwotoczne zapalenie jelit ( odwiedzaliśmy go kilka razy dziennie, robiliśmy mnóstwo badań, zaaplikował jej chyba wszystko co tylko mógł, by zaczeła walczyć ) . Wirus parwowirozy, który ją zaatakował był bardzo zjadliwy. Ale ona była bardzo silna i dzielna-poradziła sobie.
Po ok 5 dniach wydawało mi się, że bedzie już dobrze, zaczeło się coś dziać. Zrobiliśmy zdjęcia rendgenowskie, okazało się, że jej serduszko jest bardzo powiększone a w płucach jest jakiś płyn...
Z dnia na dzień zaczeła coraz gorzej oddychać.
Nadal wizytujemy naszego weterynarza minimum dwa razy dziennie.
Modle się tylko by jej serdszko przestało się powiekszać, by nabrało sił i było w stanie przepompować krew wszedzie tam gdzie jest potrzebna a wszczególności do płuc, by mogła oddychać, by nie męczyła się tak.
Jej chore serduszko nigdy nie bedzie już zdrowe ale jest nadzieja by zachamować rozwój choroby i ją spowolnić.
Najbliższe dni pokarzą czy jej organizm jest na tyle silny by podjąc pomoc ze strony leków które dostaje.
Największą radość sprawia nam kazda kolejna zjedzona przez nią łyżeczka , dziś było ich kilka :)
Przed chwilą wyniosłam ją z balkonu, najlepiej oddycha się jej w pozycji stojącej na dworze. Wczoraj stała całą noc...
Oddałabym Wszystko by jej jakoś pomóc . nigdy nie przypuszczałabym, że ta choroba może być aż tak okrutna.
Dlatego Gorąco proszę o kciuki, dobre słowo szepnięte do wszechmogącego, bo wszystko jest teraz w jego rękach...
A Żiżi wie, że musi walczyć, bo bardzo ją kocham - powtarzam jej to cały czas .