I etap - podróż:
Jak wiecie dzięki Marzenie- Shermana przejeliśmy w Częstochowie pod Mc Donaldem(a fu jaka była straszna kawa).
W planach był też kamyk z Jasnej Góry, ale ostatecznie z Częstochowy przywieziona została wycieraczka
Już na parkingu zaiskrzyło pomiędzy Panem małżonkiem a Shermanem- chłopaki poczuli nić porozumienia.
Droga upłynęła spokojnie, choć Sherman był już mocno zmęczony.
A to leżał, a to siedział, a to patrzył na migające światełka, a to na świat, a to na znikające za nami samochody.
Łbem wpychał się pod pachę tak że generalnie siedziałam na drzwiach
Jak Pan mąż wyszedł z samochodu na stacji benzynowej to Sherman cały czas szukał go wzrokiem.
No i wreszcie dojechaliśmy.
Otworzyliśmy samochód na posesji i Sherman zgrabniutko wyskoczył i.... rozejrzał się i.... jego mina mówiła - no jest fajnie
Pobiegł na około, poobsikiwał, pysk zmęczony ale zadowolony.
Potem wycieraczka fru na taras i motywowanie do wejścia do domu. No to rzeczywiście nie jest łatwe
Namowy, prośby - chce a boi się , trzeba było pomóc.
W domu rozłożone chodniki - nie pomagają, przyniesiony materac leżakowy - żółty (ten ze zdjęcia Marzenko) i ok wtarabanił sią na niego i już nic więcej nie chciał.
Zjadł michę (dwie miarki (tyle???) póki co swojej karmy) i napił się i padł.
Przyszli goście a on ..... chrapie
Późnym wieczorem trzeba było wyjść na spacer - żeby nic w nocy się nie wydarzyło, czego trzeba byłoby się później wstydzić

No i znów motywacja, tłumaczenia. Zabrałam synowi z pokoju dywan i Sherman odrazu go polubił.
Ale to dużo nie pomogło, trzeba było pomóc... (teraz pauza bo Sherman potanowil wyjść !!!!
