Cóż, ja mam "Opowieść wigilijną" z 9-cio miesięczną Ester w roli głównej. W minionym 2008 roku pierwszy raz po 6 latach mojej niebytności świątecznej w domu rodzinnym, postanowiłam zorganizować "wigilijny spęd", czyli zebrac do kupy rodziców, braci z rodzinami no i nas, czyli Grzesia, Ester i mnie. I jak to bywa - od początku poleciały klody pod nogi. Ale moje samozaparcie i pomoc rodziny wygrały. Nadszedł ten dzień, w południe zjechalismy do domu rodzinnego i zaczął sie wielki harmider z powitaniami, przygotowaniem kolacji, pokoju, stołu, prezentów. Wszyscy bylismy zaaferowani, podekscytowani itd. Ester udzieliła sie ta cała atmosfera bo z zapałem biegala za nami po całym, dwupiętrowym domu, ślizgając sie na świezo wycyklinowanych i pieknie wylakierowanych podłogach. Brat z żoną zakończyli niedawno gruntowny remont całego niemal domu, więc wszystko było takie swieże i piekne i czyste..
zasiedliśmy do kolacji, mama wzruszona uroniła łzę, panowie na luzie a my z Teresą (bratowa) na zmianę kursowałysmy do jej kuchni. Pierwszy barszcz czerwony... wszyscy zajadali sie pysznymi uszkami produkcji mamy a ja pędem do kuchni, zeby wyjąc z wody gotujace sie pierogi z kapustą i zdążyć ze swoim barszczykiem nim wystygnie...
nie dane mi było
wpadając do kuchni zaliczyłam poslizg z serią piruetów nie gorszych niz w Jeziorze łabędzim i zakończony lądowaniem w olbrzymiej kałuzy nasiusianej przez Ester niepostrzeżenie na samym środku ślicznej, nowej podłogi. Jak syrena alarmowa zabrzmiały mi w uszach słowa bratowej: "Uważaj na psa, bo jak nasiura to zostanie plama na lakierze". Szybka akcja konspiracyjna: Gdzie jest jakaś ściera??? Szybko wytrę może nikt nie zauważy.... a tu pierogi z gara wyłażą a z pokoju słychac nawoływania, ze przeciez wigilia a mnie nie ma. Raz, raz - szybko pierogi, szybko wycieramy podłogę, do sucha. Ufff! nie ma plamy, udało się. Teraz szybko do pokoju. Odwracam sie w strone drzwi.... i pociemniało mi w oczach.... ściana do połowy ochlapana, a po lodówce wolno i leniwie spływaja żółte strużki. Zemściło sie moje "bieganie" po domu. Moja energia i prędkość udzieliły sie statycznej dotąd kałuży, która rozbryznęła się po całej kuchni. Trzęsącą sie ręką umyłam lodówke i drzwi zastanawiając się skąd ja teraz w święta wezme taką farbę i pedzle, zeby bratowej kuchnię wymalować . Ech.. chyba w wigilie mnie za to nie zabiją

wróciłam do pokoju zasiadłam do barszczu z mocnym postanowieniem, zeby sie tym nie przejmować i....
Matko Święta!!!. Przeciez Eśka ma cieczke i cały dzień latała w gaciach i podpasce a teraz spi na kanapie. Leży za plecami mpjego taty w zasiusianych gatkach a z mokrej podpaski pewnie kapie na świeżo praną narzutę

... jak ją rozebrać, żeby nikt nie zauwazył?? i nie stracił przy tym apetytu? kończyłam barszcz, nie czując jego smaku bo moja wyobraxnie totalnie była zaabsorbowana obmysleniem strategii uwolnienia Eski z mokrych gaci, tak by nikt nie zauważył. Teresa zebrała brudne talerze i ruszyła do kuchni by je odnieść. Ona też szybko chodzi...
do dzis to widzę, jak film w zwolnionym tempie.....
mała kałuża przed progiem, moje usta otwarte do ostrzegawczego krzyku, który uwiązł w gardle, Teresa w pozycji poziomej, opada na podłogę, stos talerzy z mojej "slubnej porcelany" zawisa w powietrzu a ja już widzę naczynia tłukące się w drobny mak i rozbryzgi resztek barszczu na brzoskwiniowej nieskazitelności scian ...
sielankowa rodzinna wigilia w moich oczach zamieniła sie mały horror...
nie do końca
bratowa ostrym zrywem, niczym najlepszy bramkarz swiata, szarpnęła sie do przodu, wyrzuciła ramiona w górę, pochwyciła wszystkie latajace talerze i opadła całym ciężarem na podłogę tłukąc sobie kolana
-Udało się!, Uratowałam twoje talerze!
-Niepotrzebnie, i tak ci wiszę malowanie kuchni...
-Eeeeee- machnęła ręka bratowa, w piwnicy jest resztka farby, zamaluje się.
A potem stał się wigilijny cud - osiusiana ściana wyschła i nie pozostał na niej nawet cień śladu