Nasza wizyta w Niemczech cz.1Do części tekstu zdjęcia będą później bo mam trochę problemów z ładowaniem.
Dzień 1Wyjechaliśmy rano 23 VIII zostawiwszy nasze gospodarstwo pod troskliwa opieką Lilianny

. Do Niemiec wjechaliśmy ok 15:00, po 618km jazdy. Było to powodem potwornego korka na autostradzie

koło Wroclawia.
Musze przyznać, ze wjazd do Niemiec dla osoby w moim wieku ;) robi wrażenie. Po prostu zmieniają się napisy w polskiego na niemiecki
W czasie podróży zagranicznych ciekawi mnie oczywiście kultura innych narodów. oczywiście nie wszystkie jej aspekty, bo trzeba by całe życie mieszkać w każdym kraju, a kotem nie jestem.
Między innymi ciekawi mnie kuchnia - np. jeśli mam wybór muzeum lub restauracja to zawsze wygrywa restauracja

. Druga rzecz, ktora mnie ciekawi to zwyczaje toaletowe. Np. w Polsce dlugi czas pokutowała babcia , która przy wejściu pytała "z myciem czy bez?" Miałam swego czasu ogromną nadzieję, ze jednym z warunków akcesji do Unii będzie wymóg, ze babcie
zakładają iż wychodzi się z toalety z myciem. Wymogu takiego nie było, ale nasze zwyczaje toaletowe i tak się poprawiły. Najdziwniejszym miejscem pod kątem toaletowym w moich wojażach okazała się Ukraina.
Nie wiem czy wszyscy wiedzą, ale inżynierowie zadają sobie wiele trudu projektując wandalo-odporne toalety publiczne. Największy problem jest z lustrami. Nawet ktoś kiedyś wymyślił system polerowania stali nierdzewnej, która wystarczająco odbijała wizerunek korzystającego z tegoż przybytku. No więc na pierwszym miejscu postoju w Niemczech była toaleta gdzie bardzo ciekawym rozwiązaniem były umywalki. Stanowiły one wnękę gdzie wkładało się łapki patrząc na wytłoczone w stali nierdzewnej piktogramy pokazujące, ze najpierw plunie automatycznie mydełkiem, potem pluśnie woda apotem powieje suszarką. No więc włożyłam łapki, plunęło mydełkiem pluj-pluj, psiknęło wodą psik-psik, czekam na powiew suszarki, a tu nic - znowu mydełkiem pluj-pluj

. No więc na pewno miało oprogramowanie Microsoft

.
W drodze do Lommersdorf zatrzymaliśmy się w Hotelu ETAP w Chemnitz. Nazwa jest ważna, bo jest to duża sieć hotelów w Europie, gdzie można przyjechać z psem byle miał smycz a noc kosztuje mniej niż 30 euro za osobę.
Dzień 2No więc na drugi dzień się obudziliśmy

i pojechaliśmy dalej, bo zostało nam jeszcze ponad 400 km (poprzedniego dnia zrobiliśmy 800km). Ale najpierw zjedliśmy śniadanie i obejrzeliśmy samochód innych gości, którzy byli w oczywisty sposób posiadaczami charta angielskiego i borzoja

. Musze przyznać, ze jeśli chodzi o zbieranie kupek (znowu o sprawach ubikacjowych

) to stwierdziłam, ze jeśli nie mam kosza w zasięgu wzroku to NIE ZBIERAM. Wiec konieczność była tylko raz w Blankenheim.
Do Lommersdorf dojechaliśmy po południu (niestety w Niemczech tez istnieją roboty drogowe), więc był jeszcze czas na wspólne pobieganie po trawce Kelly i Finna. Dzięki rezerwacji Kirstin zatrzymaliśmy sie w bardzo fajnym hotelu Jagerhof,którego właścicielami jest przesympatyczna para bedąca w posiadaniu Taylora -owczarka australijskiego. Taylor to super pies - mam nawet jego filmik

, a Kelly raz niemal udało sie dać dyla i dyrdy-dyrdu to Taylora, na szczęście drzwi do kuchni były zamknięte. W ogóle muszę przyznać, ze w Niemcy to kraj bardzo przyjazny pieskom. W hotelach są one mile witane a wolno im nawet wejść do ZOO.
Lommersdorf to malutkie miasteczko, a raczej chyba wieś i mieści sie ok 100km od Luksemburga i Belgii pośród wzgórz Eifel. Jest piękna okolica z jeżącymi włos na głowie zakrętami górskimi, które są bardzo popularne pośród pewnego rodzaju europejczyków nazywają sie "Bikers." Czyli wariaci na swoich wspaniałych maszynach - motocyklach. Właśnie nasz hotel jest nastawiony głownie na "bikersów" .
Dzień 3Wizyta w Blankenheim została przedstawiona poniżej pismem obrazkowym. Natomiast przed wyjściem zapytaliśmy Sylwię o menu i co można zjeść.
(Z Sylwią i jej mężem porozumiewaliśmy się po angielsku. Sa to nasze bratnie dusze, które (1) maja psa wspomnianego Taylora (2) rzuciły pracę w wielkim mieście w IT, żeby rozpocząć zycie na nowo prowadząc pub i hotel na wsi.)
Sylwa przetłumaczyła nam menu bez problemu aż doszła do dziczyzny, gdzie po chwili zastanowienia powiedziała:
- No a to jest mama Bambi, a to jest tata Bambi
Następnie było danie z dzika, którym nie było problemu i na końcu:
- a to jest bunny.
Z menu wynikało, ze sam Bambi co prawda został sierotą, ale uszedł z życiem :D .
A to już urokliwe Blankenheim:






No i akcent berneński w Blankenheim:

Piękny stary samochód:

Bardzo ważnym elementem hotelu, gdzie sie zatrzymaliśmy był pub, gdzie było piwo z beczki w kilku rodzajach, gdzie mój małżonek przyjął za punkt honoru wypróbować każdy rodzaj z osobna. Nie wiem jak bardzo różni się niemiecki tej części kraju od innych, ale kiedy nie było bikersów i miejscowi piwosze siedzieli wokół baru to muszę przyznać, ze jego melodia była bardzo miła dla ucha. Wręcz jeden pan nawet tak mi przypominał moje rodzinne Kurpie.
A wieczorkiem Kelly biegała po wzgórzach, ale w sposób ograniczony, bo bałam się , ze zwieje za jakimś kawalerem. ten brak pracy i ruchu zdecydowanie odbijał się na jej inteligancji

Wkrótce będą zdjęcia z wizytyw Zoo
Maja