Podsunęłam mężowi ten wątek do poczytania i od razu przemianował Esię na "Rumuńskiego Psa Żebrzącego"

.
Esia o dziwo nie kradnie żarcia, ale jak trafi się jej w jedzenie większy kawałek, którego nie łyknie na raz, to bierze go w pysk, włącza wsteczny bieg i patrząc nam głęboko w oczy powoli wycofuje się do pokoju. Tam dopiero je a potem wraca do kuchni po następne. A ja mam potem dywan do odkurzania...
Mistrzynią w kradzieży jedzenia była nasza pierwsza sunia - wyżlica Negra. Była tak łakoma że potrafiła ukraść i błyskawicznie połknąć (bez gryzienia) świeżo zdjętego z patelni kotleta. Kończyło się natychmiastowym wymiotowaniem bo za gorące...

Gdzie bym nie odsunęła talerza - sięgnęła wszędzie. Nosem strącała pokrywki z garnków na piecu, żeby zupki pochliptać. Wciągnięcie sterty naleśników zajmowało jej mniej czasu niż mi zawołanie chłopa na obiad. Ciastem częstowała się bezpośrednio z blachy - kulturalna

- państwo nakroili sobie na talerzyk, to przecież podżerać im nie będzie.
Raz tylko mąż cierpliwość stracił

...byłam akurat na wyjeździe i chciał mnie przywitać gorącym obiadem. Kupił w markecie filety rybne i zostawił na blacie do rozmrożenia. Gdy zabrał sie do panierowania okazało się, że te piękne, wielkie filety to .... pozlepiane do kupy kawałki rybne, które po rozmrożeniu zwyczajnie się rozpadły na małe części. Ponad godzinę siedział bidok przy stole i maczał to wszystko - kawałek za kawałkiem - i w jajku i w panierce klnąc co niemiara. Pod koniec tej syzyfowej pracy zadzwonił telefon. Rozmowa długo nie trwała bo ktoś zwyczajnie pomylił numer. za to z kuchni zniknął pies i najmniejszy bodaj ślad po rybie, panierce i roztrzepanym jaju. Stały tylko na stole czyściutkie, lśniące talerzyki. Mąz z newrów popuścił łezkę z oka i wykrztusił: " A na h... ja to wszystko panierowałem...."
