U nas najlepszym wabikiem stał się członek rodziny oddalający się od brzegu. Ale tak na poważnie, żeby pies sądził że istnieje ryzyko, że osobnik nie zawróci.
W przypadku Berty (*) byłam to ja, gdyż Berta była bezwzględnie zapatrzona we mnie i poszła by za mną w ogień (w tym przypadku " wodę")
W przypadku Grandy - "marchewką" były nasze dzieciaki
Dość ważne: Nie dotykaj psa, nie próbuj mu pomagać! To co w naszym odczuciu jest pomocą (łapanie za obrożę, podtrzymywanie tułowia ect) w odczuciu psa jest dodatkowym zamieszaniem, a zamieszanie rodzi stres.
Zwykle u ostrożnego psa największą barierę stanowi oderwanie tylnych łap od podłoża, dlatego tak usilnie próbuje dotykać paluszkami stóp dna przez co zadek idzie w dół (dokładnie tak jak u dzieci) a łeb i przednie łapy histerycznie wyskakują ponad powierzchnię. Przy czym wyciąganie głowy wysoko ponad wodę potęguje opadanie zadka - więc podtrzymując psa za obrożę niechcący "pomagasz mu... się poddtapiać"

więc to taka krecia robota trochę

Styl najbardziej rozpaczliwy psy nieoswojone z wodą z reguły prezentują na takiej głębokości gdzie jeszcze dotykanie dna jest możliwe, zaś na wodzie głębszej mając jeszcze dodatkowo jakiś cel do zdobycia (aport ale taki za który dały by się posiekać, właściciela, zbawienny brzeg) zazwyczaj włącza się instynkt samozachowawczy i pies zaczyna płynąć utrzymując ciało poziomo z głową tuż nad powierzchnią wody, niemal jak krokodyl

Pozycja najbardziej ergonomiczna. Jak tylko pies "zaskoczy" że taki styl jest najmniej męczący i najbezpieczniejszy już nie wraca do stylu histeryczno-rozpaczliwego
Berta pływała jak wydra nawet w sztormowym morzu, włącznie z nurkowaniem i aportowaniem z dna, natomiast Granda dłuuugo przekonywała się do akwenów szerszych i głębszych niż okoliczne rowy melioracyjne w których uwielbiała brodzić zażywając cuchnących kąpieli, ale już pływać to niekoniecznie. Ale cierpliwie i systematycznie prowadzałam ją na coraz głębsze zbiorniki, jednocześnie ucząc posłuszenstwa i aportu. I nigdy nic na siłę, choć nie raz mnie skręcało i w duchu nazywałam ją brodzącą ofiarą losu

.
Kiedyś na Polach Mokotowskich zrobiła ze mnie jelenia, kiedy nie chciała popłynąć po aport, bo upadł poza tą magiczną głębokość gdzie jeszcze mogłaby dotknać dna czubeczkiem palca u nogi i ja - kompletnie ubrana - wsród kpiących komentarzy i śmiechu gapiów musiałam sama po ten aport "popłynąć" kiedy ona obserwowała mnie bezczelnie z brzegu. Musiałam, bo to był jedyny aport na który świetnie pracowała, a miałyśmy na dniach egzamin.Dzisiaj pływa eleganckim stylem maratońskim

ale były momenty kiedy myślałam że się nie przełamie i pozostanie psem brodząco-szuwarowym
