Jako współnarrator tej opowieści, w ramach prologu, pozwolę sobie opowiedzieć jak to się stało, że Harley trafił pod nasz dach. Otóż...

Falco:

Mijały dni, tygodnie i miesiące i choć ból wciąż był trudny do opisania, to po pewnym czasie byliśmy w stanie zacząć wspominać naszego przyjaciela. Jedno wiedzieliśmy: drugiego takiego nie będzie! I choćby nie wiadomo ile miotów się urodziło, żaden - choćby najpiękniejszy i po najlepszych rodzicach - nie będzie naszym Falco. Los prawdziwie "pokarał nas" idealnym bokserem. Po roku, kiedy tęsknota za psem w domu, zaczęła przewyższać ból wspomnień, temat psa wrócił. Po kolejnym roku dyskusji, deklaracji, próśb, gróźb i obietnic padło sakramentalne TAK. TAK, chcemy psa, będziemy mieć psa!
Pomysłów na rasę było milion. Jedno było pewne: nie będzie to bokser. Z dwóch powodów: chcieliśmy uniknąć ciągłych porównań, ale i przywoływania bolesnych wspomnień, oraz chcieliśmy rasę możliwie jak najzdrowszą, a boksery słyną ze swojej chorowitości.
Przez rok przewinęło się pomysłów mnóstwo: Bauceron, Owczarek Podhalański, Alaskan Malamute a nawet DSPP... Potem postanowiliśmy zainteresować się mniejszym gabarytem, ale aktywniejszym. Psem nie tylko będącym "ozdobą kanapy" ale i do towarzystwa dla przejażdżek rowerowych, spacerów konnych po lesie. Tutaj też pomysłów było nie mało: Wyżeł węgierski, Amstaf, Husky... I kiedy już straciliśmy nadzieję, sam diabeł podszepnął: a może APPENZELLER?
Nie pytajcie, gdzie obiła mi się o uszy po raz pierwszy ta rasa, nie pamiętam który link kliknęłam jako pierwszy, podpowiedziany przez Google, wiedziałam jedno: o kurczę, to przecież dla nas pies! Pięknie malowany, charakterny, odważny i zgodny z inwentarzem. Znalazłam hodowle, podzwoniłam, popytałam, zaznajomiłam się z dostępną literaturą, przeszukałam fora i w kwietniu tego roku wybór padł na Czandorię, i ich oczekiwany miot ze skojarzenia Juka/Al Capone. Marzył mi się czekoladowy piesek (havana), jednak wszyscy w Polce skutecznie studzili mój zapał: "w Polsce najwcześniej za rok! Na razie nie ma szans na czekoladowego maluszka. Tymczasem, może warto importować malucha z Czech skoro Pani zależy?"
Powiedziałam sobie: jeżeli apek okaże się sukcesem, drugi do dwupaku będzie czekoladowy. Tymczasem, czekamy na Ciebie Czarnuszku, i się doczekać już nie możemy! - Tak było

Potem mail: "Rodzimy!", następnie euforia, bo jest całe i zdrowe dziewięć sztuk. A potem szok: urodziły się czekoladowe! Trochę stresu, mail z najważniejszym pytaniem i... Wyobraźcie sobie moją minę, jak dostałam maila od Agnieszki z Czandorii: "(...)drugi czekoladowy szczeniak to piesek. Musi więc on trafić do Pani!"
Musiał, zgadzam się. Do dziś uważam, że to był znak od Boga, iż podjęta decyzja była najlepszą z możliwych.
Pierwsze samodzielne i chyba najważniejsze dla mnie zdjęcie małej świnki:

Miałam wrażenie, że czas nie mógł płynąć wolniej, ale gdzieś pod koniec lipca udało się! W niemożliwie gorącą niedzielę, zawitaliśmy z Czandorii w odwiedzimy. Niesamowicie gościnni gospodarze, przesympatyczne psy i wspaniała, domowa atmosfera przekonała nas, iż podjęliśmy słuszną decyzję, w nagrodę której została nam podarowana możliwość poznania "naszego" psa.


Aż wreszcie nadszedł długo oczekiwany odbiór malca. Ostatnie zakupy, ostatnie konsultacje "co zabrać, co może sie przydac", ostatnie formalności i po ponad 4h, prawie 400km, Harley (Aslan CZANDORIA), zawitał w naszym domu. Chyba nie muszę dodawać, że swoją odwagą, niezależną naturą i przebojowością od raz zawładnął moim sercem?

Harley, jak tylko się zadomowił, pokazał swoje prawdziwie oblicze. Dla swoich jest kiedy trzeba wesołym błaznem, a kiedy trzeba, bezszelestnym cieniem. Nie doprasza się sam o uwagę, on ma swoje sprawy: ogród przecież wymaga regularnego patrolowania, a kość sama się nie obgryzie! Zaczepiony jest wulkanem energii i szczęścia, na głowie by stanął, jeżeli tylko zostałby o to poproszony. Rozszczekany, rozbawiony, ganiający liście i tarzający się w zielonej trawie. Dla swoich jest po prostu psem.

A dla obcych? Cóż, dla obcych to ani szczeniak ani piesek. To prawdziwy Appenzeller. Obszczeka, obwarczy a pogłaskać się nie da. Czujny, ma na Ciebie oko... musisz się z tym liczyć

Jest tak odmienny od tego "co znamy", że chodzimy przy nim i nadziwić się nie możemy. A on czasem patrzy się na nas, jakby się pytał: "dlaczego jesteście tacy dziwni? I tak się dziwnie patrzycie? Jestem po prostu psem..." A my tym bardziej nadziwić się nie możemy, jakiego mamy "dorosłego" i samodzielnego szczeniaka. Jak szalenie niezależną jest jednostką, z własnymi przemyśleniami i wewnętrznym poczuciem odpowiedzialności. A przecież to 11-tygodniowy szczeniak! On czasem tylko westchnie, jak ktoś się obok niego, a na jego posłaniu położy. "Ci ludzie... - zdaje się mówić - tacy zależni, niesamodzielni. A potem szczekać trzeba, żeby im krzywdy nie zrobili" i po chwili czułości wstaje i idzie na obchód ogrodu...
Cóż mogę dodać?
W świecie boksiarzy nastała era appenzellera.