Dzięki
Nie powinnam się odzywać, bo co się odzywam, to tylko nad nim pieję

A prawda jest taka, iż mój pies zwyczajnie stal się tym, kim miał się stać: psem towarzyszem, wiejskim burkiem. I taki jest. Sam 'melduje się' co kilkanaście minut po czym leci "na obchód" np. stajni. Na spacerach trzyma się w nowych miejscach trochę z tyłu, w znanych sobie idzie równo ze mną czasem minimalnie z przodu. Podąża za mną, za nami. Jak pomyślę, jaką gehennę mi sprawił jak miał pół roku, jak załamywałam ręce... a trzeba było dać mu po prostu być. Dać mu pomyśleć, potowarzyszyć. Poczekać.
Teraz jest psem, o którym marzyłam. Ideałem nie jest (bo szczekliwy jest, że łojezu...

) ale jest psem sterowanym nie na głos, nie na smaka, nie jest psem cyrkowym ani nadaktywnym. Ciężko go zmotywować do sztuczek - choć łapie je w minutę i "umie je" już na zawsze zaraz następnego dnia - nie sposób go zabiegać na śmierć, bo równie ceni sobie ruch co leżenie "do góry kołami" i nie da się zamęczyć. Ale nie pamiętam, kiedy ostatnio musiałam karcić jego zachowanie, takie w życiu codziennym. Kiedy mi towarzyszy. Spacery to 100% przyjemność, niezależnie od tego, czy jesteśmy w centrum miasta Warszawy czy w głuszy, leśnej dziczy. Życie z nim w domu przypominam życie z dużym, rozrywkowym kotem. Kiedy jest, głośno domaga się uwagi, ładuje sie na kolana/laptopy/w pościel niczym 4kg kotek. Kiedy się bawi, to jak szatanisko, a kiedy śpi, kiedy chce odpocząć... to nie ma psa. Cisza, spokój i tylko pewność, że znajdę go nie na posłaniu a śpiącego pod moim łóżkiem, lub biurkiem (jeśli pracuje). Nie ma psa. Jest tylko cicho mruczący kotek, przeciągający się leniwie
No cóż, wygadałam się.

I teraz naprawdę, NAPRAWDĘ rozumiem, dlaczego te psy nie są w stanie zdobyć szerszej popularności. Dlaczego to nie psy dla każdego. Appenzeller jest psem dla bardzo określonych ludzi. I do bardzo określonych warunków.
Cieszę się, że umiałam się przystosować. Że starczyło mi intuicji i odpuściłam, kiedy było naprawdę ciężko i źle. Teraz?
Mam poczucie, że dokonałam dobrego wyboru. I aktualnie jedyne o czym marze, to o jakimś Czarnulku do dwupaku, bo wiem, że Harley jest tego warty. Aby jeszcze raz przez to przejść, zainwestować uczucia i czas, żeby mój mądry Szczeniak (cały dorosły...) już do końca swego życia nie był sam choćby nawet jednej doby! A miał kogoś z kim mógłby dzielić swoje przygody, podłogę pod moim łóżkiem, kanapę. Nie mogę przestać myśleć, że jestem całym jego życiem, kiedy pracuje, studiuję... a on czeka. Spokojnie, po cichu czeka na mnie jak kot. Nie broi, nie wyje. Wie, że wrócę. I że będzie fiesta na dobre kilka godzin... chce "oddać mu" drugą połowę jego życia.
Tak to oto marzenia się spełniają...i zmieniają. Nie wiem, czy ktoś to przeczytał, ale jeśli tak to trzymajcie proszę kciuki. Może za rok?