Oj Grrr. Jeśli będzie u Ciebie tak, jak u mnie (czego Ci z całego serca życzę) to szybciutko będziesz musiał przemodelować swoje "taki malutki i słodziutki" w "diabeł wcielony cholera jasna wszędzie go pełno"

Westa na aklimatyzację potrzebowała wszystkiego kilkanaście godzin. Rozkręca się jak lawina w Alpach - na początku niby tak nieśmiało, ale jak już nabierze rozpędu, to drżyjcie narody.
Mój pies, który się cieszy zawsze (i ja to zawsze lubię) ma już za sobą atak na labradora (odparty i spacyfikowany - ale przyjaźń się chyba zawiązała), pogoń za jamnikiem długo i krótkowłosym (dogonione - jeden został kumplem, drugi się obraził i warczy). Raz Westa przyprawiła mnie o atak serca - weszła do pokoju córeczki i coś podniosła z podłogi i nagle pies się dusi. Raaaany booooskie - szukaj telefonu do weterynarza, co robić, gdzie kluczyki od samochodu (a pies cały czas umiera, ja mu palcem w gardle gmeram, że pewnie jakiś klocek, abo co). Kluczyki ty ostatnio miałeś a w ogóle to po co ci kluczyki (a pies już widzi światło po drugiej stronie tunelu - a ja widzę, jak mijają tysięczne części sekundy). I nagle - znalazłem - do podniebienia przykleił się kłaczek z dywanu (o żesz k...wa ja pie....lę - jak krzyczy Adaś Miałczyński - przez kłaczek o długości pół milimetra mało sam nie udusiłem psa, nie rozwiodłem się z żoną i na dodatek sam nie zszedłem na zawał).
To tak tyle tytułem lekkiego ożywienia wątku (nie żeby mało żywy był, ale od nadmiaru...)
A poza tym nuuuuda - wychodzimy na dwór jakieś 10 - 12 razy dziennie i tam sikamy (to znaczy Westa sika - ja staram się robić to w domu i mam 100% skuteczność). Westa się stara nie sikać w domu, ale nie ma 100% skuteczności. Od czasu jak jest z nami (a to 6 dni) zdarzyło się jej 5 razy nasikać w domu (więc chyba nie jest tak źle jak na 9 tygodniową suczkę). Na dworze więc sikamy (i nie tylko rzecz jasna - a w zasadzie ciemna) a potem spacerujemy. Jak na Entla przystało spacerujemy na luźnej smyczy (tak !!!) - Westa już w zasadzie bez problemu chodzi ze mną na luźnej smyczy. Czasem ciężko na początku zaskoczyć i muszę sporo się naprosić ze smakołykiem w dłoni, żeby podeszła, ale jaki już załapie, to idziemy jak zawodowcy.
A właśnie - w piątek idziemy do przedszkola - może ktoś był (jeszcze nie zapłaciłem, więc jakby co, to jeszcze mogę udać, że mi babcia w USA umarła i muszę lecieć na 2 lata a wtedy, to już wiadomo - studia a nie przedszkole) - szkolenie u Państwa Biziorków (Pani Biziorek jest autorką książki - Szkolenie Psa - wydaje się, że jest dobra w te klocki.
Wracając do nudy - jak już wrócimy ze spaceru, to ja próbuję pracować, a Westa udowadnia, że jest psem rodzinnym. Działa to tak, że przez pół godziny słyszę - "Westa przestań (hahaha) Westa, odczep się, Leszek, weź ją (hahaha), ona Olę liże" Po pół godzinie przestaję pracować i ratuję rodzinę (jak Tarzan jaki) i sam krzyczę to co żona wcześniej. Potem Westa je, na chwilę się kładzie i potem znów na spacer.
Jak widzicie - nuuuuda straszna - jak w polskim filmie - nic się nie dzieje.
Aha - zapomniałem napisać, że Westa uparła się wciągać do swojej zabawy naszego kota, który przez 11 lat nikogo do siebie nie dopuszczał. Ale to nie będzie takie łatwe - myślę, że zajmie im to jeszcze kilka dni, zanim coś zrobią razem (aż się boję myśleć co).
I to by było na tyle na dziś - w zasadzie to powinienem to napisać w wątku Westy, ale skoro już wpadłem na szwagierską wizytę...
Pozdrawiam
Leszek