ciężko było się "zebrać", kilka razy próbowałam, ale nie dałam rady napisać, czuję jednak potrzebę zamknięcia pewnego wyjątkowego czasu w moim życiu, czasu z Pokerem
18 marca 2013 roku Pokerek skończył 9 lat, zdrowy i żadnych podejrzeń, taki fajny berneński weteran, stateczny, mądry, rozważny, opiekuńczy, znaliśmy się jak "łyse konie", wszystkie elementy rodzinnej układanki na swoim miejscu

... aż do maja. 4.05 na wyjeździe, znienacka dwa dni dziwnej "choroby" . Piesio "bez powodu" bardzo niespokojny. Chodzi - tak naprawdę to stale w ruchu, nie kładł się wcale, dyszy, ślini się, pokazuje mi, ze coś mu dolega. Dwa dni badań, diagnostyki i ... niby nic. Prześwietlenia (5 sztuk) całego psa nic nie wykazują, USG takoż, morfologia w porządku, biochemia też, no niezupełnie Aspat i Alat przekroczone potwornie. Szukamy więc nadal, ale nic nie znajdujemy. Pewnie błąd laboratorium, czasem się zdarza. Waga w stosunku do stałej od lat (50 - 52) spadła do 48 kg ( tłumaczone wiekiem). Po powrocie do domu powtarzam USG jamy brzusznej u dr Marcińskiego (7 maja) i czysto, wszystko w porządku. Mamy powtórzyć badania „za jakiś czas” (pewnie jakieś przekłamanie) i obserwować piesia. To był fajny, spokojny czas. Chodziliśmy na długie spacery, jeździliśmy do znajomych, zwiedzaliśmy różne zakątki. Ale piesio tracił masę, powoli ale stale, mimo apetytu i jedzenia, pod koniec lipca 45 kg (znów tłumaczone wiekiem). W sierpniu kolejne badania, morfologia w normie (b. ładna), biochemia też, poza potwornie podwyższonym Alat i Aspat, prześwietlenie już dyskusyjne, skierowano nas dodatkowo na USG jamy brzusznej (wet już wtedy wiedział) i ... wyrok. Pan dr Marciński ..." 9x6 w okolicy przysercowej, 3x4 w okolicy trzustki, "rozlane coś", nacieczone, stan zapalny wokół, biopsja może tylko przyśpieszyć ekspozycję komórek w innych narządach, nieoperacyjne... niech go pani nie męczy ... macie 3 tygodnie ...". 3 września i 3 tygodnie. Szok i wrażenie całkowitej abstrakcji tej sytuacji, bezsilność i niedowierzanie. Przecież poza
tym wszystko jest w porządku. Przecież niemożliwe, żeby tak urosło
coś, czego w maju nie było. Teraz wiem, że guz, aby mógł być zdiagnozowany, klinicznie widoczny, musi powiększyć swoją masę ponad 30-krotnie , a waży wówczas 1 g (z lektury o ludzkich nowotworach). Byłam w szoku. Niemożliwe, że tylko 3 tygodnie, a w ogóle to dlaczego 3 a nie 8, 10. Przecież chodzi, je, zachowuje się normalnie, jak zawsze. Trzy tygodnie???. Tak dokładnie to było 3 tygodnie i 4 dni. Tramal, sterydy, ranigast, ulubione papu i stały spadek wagi, i coraz krótsze spacerki. Nie liczyliśmy czasu, myśmy go kradli… Stale obecne gdzieś pod czaszką myśli „czy nie cierpi”, „żeby Go tylko nie bolało” i „czy na pewno zauważę to czego widzieć bym nie chciała”. Sam mi pokazał. We środę narobił w domu. I strasznie się wstydził. Tak bardzo, że aż … nas zabolało. Bo przecież „nic się nie stało pieseczku”. A On uciekł w głąb działki pod świerki, odizolował się, a nigdy tego nie robił. We czwartek zrobiliśmy biopsję u weta, ważył wówczas 38 kg, zwiększyliśmy Tramal. Zaczęła się walka o godność Psa. W piątek już dotarło do mnie co muszę zrobić. W sobotę przed południem pożegnaliśmy się. Mieliśmy czas dla siebie. Zastygłam w jakimś dziwnym stuporze. Nie myśleć, tylko nie myśleć, wyłączyłam myślenie.
Przywiozłam dr Olę, chciałam, żeby to była Ona, zawsze miała słabość do mojego piesia, bardzo go lubiła.
Pokersio, spokojny, zasnął w swoim domu, przy wtórze mojego mruczenia, z łbem na moich kolanach, z moim sercem w łapach, ok godz.13.00, 28 września 2013.
O 13.05 dostał ten drugi zastrzyk.
O 13.15 Ola powiedziała, że odszedł.
Nie myśleć, tylko nie myśleć, wyłączyłam myślenie. Trwałam w jakimś dziwnym stuporze.
Jestem raczej racjonalnie myślącą osobą, przestrzegam prawa, ale w tej osobistej sytuacji nie byłam w stanie pochować Pokera daleko od siebie, od Rodziny. Nie potrafię tego wyjaśnić. Mąż nie protestował. Sąsiedzi nic nie mówili. Piesio spoczywa paręnaście metrów od domu, w ogrodzie. Jak Go chowaliśmy padał deszcz. Odeszłam na chwilę, przestało padać, Jarek mnie zawołał i pokazał mi tęcze. Zjawisko zdawałoby się normalne po deszczu. Ale to były dwie tęcze. Jedna nad drugą. Wtedy dotarło że poszedł …
Październik był koszmarny, listopad okropny, tak samo grudzień. Zamknęliśmy się w domu, ogród dla nas nie istniał. Tylko po każdym wyjeździe, każde z nas biegło cichaczem pod ten „wyższy” kawałek trawnika i mówiło „już wróciliśmy piesku”. Kompletne wariactwo. I ten przejmujący ból po stracie, brak Pokera bardzo odczuwany w codziennym życiu. Ból często ukrywany, stłamszony wewnątrz, nierozumiany przez otoczenie – „jak można rozpaczać po psie, gdy wkoło tyle okropieństw i ludzie cierpią”. I moje tajemnicze ukojenie - ukryte w foliowej torebce kłaczki z wystrzyżonej Tego Dnia pod wenflon łapy paradoksalnie pozwalały mi odetchnąć. Przecież jest. Wystarczyło wsadzić rękę i zamknąć oczy…
...Śpij piesku, a czas łzy osuszy…
Kłopoty rodzinne na przełomie roku pozwoliły żalowi przycichnąć. A wiele innych zdarzeń zmieniło myślenie z rozpaczliwego „nie ma Pokera” na „a jak Poker był „. Brak nam Go bardzo, ale teraz częściej wspominamy wspólne lata, przefajny, cudowny czas z Pokerem. Najlepsze 9 i pół roku naszego wspólnego życia. Warto było.
Kiedyś się znów spotkamy
uff lżej mi
Obrazek został zmniejszony.