Dziś o godzinie 12 - tej Bosio wyruszył na pojedynek z własnymi...jajkami.
Jesteśmy już po wszystkiem, teraz Boś śpi,ewentualnie łypie na mnie oczyskami z wyrazem "poczekaj mała jeszcze Ci sie odwdzięczę"...
Z gabinetu wyszedł prawie sam, wczesniej próbował zjeśc pana doktora - to chyba dobry obajw, nie?

A teraz mniej radosne wieści - jajka były zmienionem dziwne, jakby sie przelewały.Strasznie duzo było tkanki i wiecej niż normalnienaczyn - sam wet mówił ze wyglądało to jakby jądra zanikały ( z czym sie jeszcze nie spotkał) albo...zmiany rakowe.Nawet jednak jesli to było nowotwór to jako leczenie stosuje sie kastracje wiec - to juz mamy za sobą.
Dzis mam zadzwonic i dac raport o Bosiu, jutro mamy dac mu zastrzyk (taaa jasne ja i zastrzyki - pancio bedzie aplikował) a w środe kontrol.
Buuu ja chce zeby juz było za tydzien, Za tydzien to ja odetchne z ulgą..
I teraz - wielkie, wielkie DZIĘKUJE za Wasze kciuki i wszystkie pomyślne fluidy - poslijcie nam jeszcze trochę, co?
ps Lusia dostałą mocniejsze leki nasercowe - jest gorzej
