przez krzywy10 » 2008-05-09, 21:40
Opisze lepiej całą sytuacje. Będzie ona dla mnie pewnym usprawiedliwieniem… nie tłumaczy się ten kto nie czuje się winny:(
Od wczesnej wiosny Nero całe dni, a ostatnio nawet i noce spędzał na dworze. Miał do swojej dyspozycji pół hektarową działkę. Tego dnia z rana jak co dzień dostał śniadanie, zjadł je bez zbędnego ociągania. Po jedzeniu zawsze robił obchód działki wzdłuż ogrodzenia…a my zajęliśmy się swoimi sprawami. Do domu wróciliśmy o 13. Od razu zaczepił nas sąsiad. Jego kury przeszły pod ogrodzeniem na naszą działkę. Nero korzystając z okazji zaczął je ganiać. Jedną nawet złapał i wygryzł jej kuper. Nie miałem mu tego za złe. Kury po drugiej stronie siatki zawsze wzbudzały jego ciekawość, a że nigdy nie miał z nimi bliższego kontaktu korzystał z życia. Gdy kury wróciły na miejsce trochę zdziwiłem się jego wyglądem. Miał cały przód mokry - łapy i biały krawat. Co prawda jego dnia było trochę mokro, ale nigdy nie brudził się tak w tych miejscach. Jego zachowanie, sposób w jaki poruszał się wydał mi się trochę dziwny. Sam nie wiedziałem co mi w tym wszystkim nie pasuje. Siadłem z nim na schodku przed domem. Zacząłem go badać. Od razu zobaczyłem, że się dziwnie mocno ślini. Sprawdziłem nos i uszy, nie wydawały mi się gorące, a nos był ładny czarny i wilgotny. Strasznie sapał i waliło mu serce, ale w końcu po pogoni za kurami to chyba nic nadzwyczajnego. Zacząłem naciskać mu brzuch, nie był jakiś napięty, ani obolały. Nalałem do wiadra świeżej wody (wodę pod naszą nieobecność pił z wiadra, bo wszystkie miski były za małe). Na raz wypił ze 2 litry. Po chwili zaczął wymiotować wodą z piórami. Pióra niby usprawiedliwiały ten nadzwyczajnie duży ślinotok. Pił i wymiotował piórami… i tak parę razy. Po chwili się trochę niby uspokoił, ale na krótko. Zwolnił się oddech i bicie serca. Cały czas siedziałem z nim przed domem. Zacząłem go czesać. Zawsze kiedy go czesałem w pewnym momencie sam obracał się na plecy, żeby czesać go bo brzuchu. Tym razem tego nie zrobił. Wstałem, poszedłem na drugi koniec działki, on szedł przy mnie. Zawsze zaczepiał, chciał się bawić, tym razem tylko szedł. Stanąłem koło budy. On wszedł do budy i się położył. To też było nienaturalne. Cały czas się kręcił. Nie potrafił znaleźć sobie miejsca. Nie siadał, od razu się kładł. Znowu zaczął pić wodę. Znowu wymiotował. Przyspieszył się oddech, serce zaczęło mocno bić. W oczach zaczął tracić siły. Gdy chylał się nad wodą drżały mu tylne nogi. Był bardzo osłabiony. Próbowałem dać mu parę kostek karmy z ręki, on już nie chciał. Wszystko zaczęło się dziać bardzo szybko. Oczywistym stało się, że szybko musimy jechać do weterynarza. Wszedłem do domu żeby się przebrać, pozostawiałem za sobą pootwierane drzwi. Nero wiedział, że nie może wchodzić do domu. Do swojej dyspozycji miał tylko przedsionek i garaż. Nigdy nie łamał tego zakazu, ale tym razem wszedł za mną do domu. Musiał już bardzo cierpieć. Szukał pomocy. Pojechaliśmy do kliniki do lublina na Stefczyka. Gdy w klinice zobaczył inne psy w ogóle nie był nimi zainteresowany, nawet koty nie wzbudzały jego zainteresowania. W klinice był już bardzo spokojny. Bardzo grzecznie szedł na smyczy, praktycznie jak nigdy dotąd. Tym razem to on mnie prowadził, bo sam nie wiedziałem gdzie mamy iść, a on wybrał dobrą drogę. Bardzo szybko nas przyjęli. Zmierzyli mu temperaturę. Okazało się, że ma 42 stopnie. Pobrali mu krew. Dostał kroplówkę i leki obniżające gorączkę. Zrobiliśmy mu zdjęcie rentgenowskie. Wtedy odprowadziliśmy do szpitala… i to były ostatnie chwile, gdy go widziałem.:( Kazali nam czekać.
Po jakimś czasie zaprosiła nas do gabinetu pani weterynarz. Pokazała zdjęcie. Widoczne było na nim, ze ma coś w żołądku. Podejrzewali, że układ pokarmowy zrobił się niedrożny i stąd pojawiły się takie objawy. Jeśli w ciągu godziny zator się nie ruszy mieli go operować. Podali leki rozkurczowe. Odesłali nas do domu i kazali czekać na telefon. Mieli przed operacją zadzwonić. Minęły dwie godziny telefonu nie otrzymaliśmy. Zadzwoniliśmy, akurat był operowany. Po operacji zadzwoniła pani weterynarz. Powiedziała, że w żołądku miał piach. Prawdopodobnie piachem chciał przepchnąć truciznę. Po analizie krwi okazało się, że miał trochę podwyższone leukocyty. Jego stan po operacji się pogorszył, ale był stabilny. Jeśli przeżyje noc to się z tego wyliże. Koło 23 dostałem telefon, że już po wszystkim. Następnego dnia pojechaliśmy po kliniki. Rozmawialiśmy z panią weterynarz, która go operowała. Podobno po otwarciu z żołądka wydobywał się odór chemii. Jelita były pożółknięte. Płukali cały układ pokarmowy. Próby wątrobowe praktycznie były w normie, ale w kiepskim stanie była trzustka. Przypuszcza, że Nero został otruty czymś żrącym. Miała nadzieje, że młody silny pies może się z tego jeszcze wylizać. Ciała nie zabieraliśmy do domu, nie chcieliśmy patrzeć na niego w takim stanie. Został do skremowania.
Teraz wszystko wydaje mi się bardzo oczywiste, wtedy tak nie było. Trzeba być czujnym. Czasem zachowanie psa więcej może powiedzieć niż objawy choroby. Żałuję, że nie mogłem być z nim do końca:( Zrobiłem chyba wszystko co było w mojej mocy, żeby go uratować. Wszystko poszło na marne. Okazało się, że operacja była nie potrzebna, bez niej miałby chyba większe szanse:( Wierze jednak, że lekarze robili też wszystko co w ich mocy, żeby było jak najlepiej. Ciężko jest o tym wszystkim pisać. Mam nadzieje, że Was to może czegoś nauczy.
Straciłem cudownego przyjaciela. Nie wyobrażałem sobie, że można się tak przywiązać do psa. Dbajcie o swoje Berny, bo strata naprawdę boli.
Odnośnie odtrutek… Na trutki na gryzonie podaje się witaminę K.